piątek, 29 grudnia 2017

Od Sarazal - "Wygnanie" cz. 2

Bezkres pustyni, słońce w zenicie, upał powoli wykańczał każde żywe stworzenie, żyjące w jego zasięgu. Pośród tych setek ogromnych wydm można było dostrzec ślady łap, bardzo drobne, ale świeże, których długa wstęga wiła się za plecami równie drobnej wadery. Wyglądała, jakby właśnie umierała z odwodnienia.
Jest ze mną tak źle, że zaczynam mówić w trzeciej osobie. Ja już naprawdę potrzebuję laguny...
Szłam z opuszczoną głową, uszy trzymałam krótko przy sobie.Brodziłam w gorącym piasku, każdy kolejny krok był dla mnie czystą udręką. Ogromne sanie z papirusa, przypięte do mnie jak do bydła, skutecznie spowalniały marsz. Szczelnie owinięty pakunek wielkości dorosłego wilka był przywiązany do tych ogromnych noszy tak dokładnie, jak tylko potrafiłam. Nie mogłam zostawić ciała Ratha nad rzeką, zasłużył na coś lepszego niż rozszarpanie przez żarłoczne sępy. Zakopanie go w piasku nic by nie dało, dla hien cmentarnych parę centymetrów sypkiego proszku nie stanowiło żadnego problemu. Potrzebowałam twardej, żyznej ziemi. Słyszałam o takiej, jest na zachodzie. Jak daleko jest ten zachód? Ta cholerna pustynia przecież musi się gdzieś kończyć, prawda?
...p-prawda?


*Rok później*


Chłodna, zimowa bryza smagała końcówki moich skrzydeł, opływała całe ciało. Nie wiedziałam ile już tak szybuję, ale z takimi wiatrami mogłam to robić godzinami.
To czysta przyjemność, szczególnie w tak ładną noc.
- Chyba pora na postój.- Zaśmiałam się do siebie, skręcając nieco w stronę przepięknego przedstawiciela harpii wielkiej.- Wymiękasz już? - Uczepiła się mnie już dawno temu, na pustyni. Nie narzekałam na jej towarzystwo, była naprawdę utalentowanym lotnikiem. Zrobiła podwójną beczkę, by się trochę popisać, a ja powtórzyłam jej ruchy, ale trochę dokładniej. Niech se chłopak pluje w brodę, że tak nie umie, hehe.
Robiliśmy tak zawsze, podczas lotu nad oceanem. Gdyby nie harpik, pewnie już dawno wpadłabym do wody z wycieńczenia. Był obok podczas pochówku Ratha, dotrzymywał każdej powietrznej wędrówki, Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
- Długo jeszcze będziemy widzieć ten okropny śnieg?- Zaskrzeczał przeciągle.- Ile można widzieć biel pod sobą!
- Nie marudź, zachodniowcom się to podoba. U nich zima trwa niemiłosiernie długo i nawet wtedy są dziwnie weseli. - Dziwnie? Wszyscy muszą być dla siebie mili przez bite parę miesięcy. To się chyba nazywa...,,gwiazdka".- Splunął na ziemię daleko w dole.
- Trochę szacunku dla tego święta, ignorance!- Parsknęłam śmiechem.- Nie mogę słuchać tego twojego gadania.
Zniżyłam lot.
- Ej, ty tak na serio?- Zatrzepotał skrzydłami zaniepokojony. - Muszę coś przekąsić, nie czekaj na mnie. Ty też byś mógł, strasznie wychudłeś.
- Nie czuję potrzeby...a poza tym króliki tu są strasznie żylaste. Wolę te przypieczone słońcem pustyni.
- Jak tam sobie chcesz. Tylko mi tu nie zdechnij, dobrze?- Krzyknęłam, gdy do ziemi dzieliła mnie naprawdę śmieszna odległość.
- Ochocho, wyczuwam w tym nutkę troski. Uważaj no, bo się zaczerwienię!- Typowy on.- Trzymaj się, Sara!- Zarechotał po ptasiemu i zawinął się z mojego pola widzenia. Jeszcze przez parę minut słyszałam szum jego skrzydeł, ale stłumiła je cisza.
Skręciłam skrzydła prostopadle do ziemi, by jakoś zahamować. Uderzyłam parę razy w powietrze po czym zgrabnie wylądowałam w głębokim śniegu. Brr- zgadzam się z harpikiem, śnieg nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem (Poprawka- pod księżycem).
Zadarłam łeb i wlepiłam wzrok w rozgwieżdżone niebo. Pomimo rozpierającej mnie dumy i świadomości wolności, nie mogłam się pozbyć pewnego odczucia z tyłu głowy. Harpik pewnie nazwałby to samotnością, ale co on może wiedzieć na ten temat.
Przeciągnęłam się leniwie, aż strzyknęła mi każda kość w obolałych skrzydłach. Naprawdę potrzebuję trochę snu.


***


- Jesteś PEWNY, że to sokół?- Usłyszałam w oddali melodyjny głos.
- Taaa....chyba. Zachowuje się prawie identycznie, a nie mamy innych gatunków w okolicy. - Mruknął inny głos, o wiele grubszy i szorstki od poprzedniego.
Wychyliłam się zza kępy krzaków, zwabiona jakimikolwiek oznakami życia w tym bezkresie śniegu i lodu. No nie powiem, byłam nieźle spanikowana.
- Wypuść go lepiej, wydaje się nieźle przerażony.- Ów melodyjny głos okazał się należeć do czegoś...ciekawego.
  Coś jakby mieszanka psowatego i gryfa, ale bez skrzydeł. Jej biała, nakrapiana pomarańczem i brązem sierść falowała podczas działania nocnej bryzy, ogon wił się pod jej nogami jak ogromny wąż ze zjawiskowym pióropuszem na łbie.
-Chyba żartujesz. Ten cwaniak buszował mi w kolacji gdy nie patrzyłem. Jak jakiś s ę p.- Miało to zabrzmieć jak poważna obelga.
Właścicielem niższego głosu było stworzenie o wiele większe niż jego towarzysz. Masywny, szary stwór z zębami wystającymi z paszczy i pazurami znaczącymi śnieg z każdym krokiem. Przełknęłam ślinę: co za przyjemniaczek. Oby okazał się bardziej przyjazdy niż na to wskazują jego dwie pary pajęczych, zielonych ślepi. Brr, ten koleś mógłby mnie zabić wzrokiem.
Lecz gdy zobaczyłam jak niektóre części jego ciała ,,świecą" na zielono-niebiesko, oczy mi zalśniły. Nie wiem jak on to robił, ale niech mnie nauczy!
A potem spuściłam wzrok na szamoczące się stworzonko pod jego ogromną łapą. To był Harpik.
- Ejejej!- Wyskoczyłam zza krzaków z ogniem w oczach.- Róbcie co chcecie, ale Harpię zostawcie mi.




Eros?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz