niedziela, 31 grudnia 2017

Wyniki konkursu!

Witam i przepraszam za ten dwudniowy poślizg. Spowodowany był głównie tym, iż miałam wielki dylemat, co do miejsc, które mają zająć poszczególne osoby. Ogólnie jestem z Was dumna, że znaleźliście tę chwilkę na dodatkowe kreślenie moich wymysłów oraz, że prace te (obie!) są niepodważalnie świetne.


Myślę, że nagrody w obu konkursach są, co najmniej zadowalające, a i ich perspektywa jest o wiele atrakcyjniejsza, niźli startowy pakiet Divitae. Także ten... DO WYNIKÓW!


*fanfary*

1. Miejsce (+20 punktów reputacji do wybranego przez siebie gatunku oraz bon na 35 Divitae)

-RON-

2. Miejsce (+10 punktów reputacji do wybranego przez siebie gatunku oraz bon na 20 Divitae)

-SARAZAL-

*aplauz*


Chcę jeszcze raz przypomnieć, że obie prace były piękne, a o wyniku zaważyło kilka drobnych byczków (tylko mi się za to nie katujcie) :')

Jeśli chodzi o punkty do gatunków, to zapraszam do powiadomienia mnie o swej decyzji odnośnie określonej rasy na poczcie prywatnej (Howrse). Gdyby ktoś zapomniał mojego nicku, to zapraszam na stronę Eros. Jestem pod nią podpisana ;p


Pozdrawiam i jeszcze raz gratuluję!
~Abra ;3

piątek, 29 grudnia 2017

Od Sarazal - "Wygnanie" cz. 2

Bezkres pustyni, słońce w zenicie, upał powoli wykańczał każde żywe stworzenie, żyjące w jego zasięgu. Pośród tych setek ogromnych wydm można było dostrzec ślady łap, bardzo drobne, ale świeże, których długa wstęga wiła się za plecami równie drobnej wadery. Wyglądała, jakby właśnie umierała z odwodnienia.
Jest ze mną tak źle, że zaczynam mówić w trzeciej osobie. Ja już naprawdę potrzebuję laguny...
Szłam z opuszczoną głową, uszy trzymałam krótko przy sobie.Brodziłam w gorącym piasku, każdy kolejny krok był dla mnie czystą udręką. Ogromne sanie z papirusa, przypięte do mnie jak do bydła, skutecznie spowalniały marsz. Szczelnie owinięty pakunek wielkości dorosłego wilka był przywiązany do tych ogromnych noszy tak dokładnie, jak tylko potrafiłam. Nie mogłam zostawić ciała Ratha nad rzeką, zasłużył na coś lepszego niż rozszarpanie przez żarłoczne sępy. Zakopanie go w piasku nic by nie dało, dla hien cmentarnych parę centymetrów sypkiego proszku nie stanowiło żadnego problemu. Potrzebowałam twardej, żyznej ziemi. Słyszałam o takiej, jest na zachodzie. Jak daleko jest ten zachód? Ta cholerna pustynia przecież musi się gdzieś kończyć, prawda?
...p-prawda?


*Rok później*


Chłodna, zimowa bryza smagała końcówki moich skrzydeł, opływała całe ciało. Nie wiedziałam ile już tak szybuję, ale z takimi wiatrami mogłam to robić godzinami.
To czysta przyjemność, szczególnie w tak ładną noc.
- Chyba pora na postój.- Zaśmiałam się do siebie, skręcając nieco w stronę przepięknego przedstawiciela harpii wielkiej.- Wymiękasz już? - Uczepiła się mnie już dawno temu, na pustyni. Nie narzekałam na jej towarzystwo, była naprawdę utalentowanym lotnikiem. Zrobiła podwójną beczkę, by się trochę popisać, a ja powtórzyłam jej ruchy, ale trochę dokładniej. Niech se chłopak pluje w brodę, że tak nie umie, hehe.
Robiliśmy tak zawsze, podczas lotu nad oceanem. Gdyby nie harpik, pewnie już dawno wpadłabym do wody z wycieńczenia. Był obok podczas pochówku Ratha, dotrzymywał każdej powietrznej wędrówki, Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
- Długo jeszcze będziemy widzieć ten okropny śnieg?- Zaskrzeczał przeciągle.- Ile można widzieć biel pod sobą!
- Nie marudź, zachodniowcom się to podoba. U nich zima trwa niemiłosiernie długo i nawet wtedy są dziwnie weseli. - Dziwnie? Wszyscy muszą być dla siebie mili przez bite parę miesięcy. To się chyba nazywa...,,gwiazdka".- Splunął na ziemię daleko w dole.
- Trochę szacunku dla tego święta, ignorance!- Parsknęłam śmiechem.- Nie mogę słuchać tego twojego gadania.
Zniżyłam lot.
- Ej, ty tak na serio?- Zatrzepotał skrzydłami zaniepokojony. - Muszę coś przekąsić, nie czekaj na mnie. Ty też byś mógł, strasznie wychudłeś.
- Nie czuję potrzeby...a poza tym króliki tu są strasznie żylaste. Wolę te przypieczone słońcem pustyni.
- Jak tam sobie chcesz. Tylko mi tu nie zdechnij, dobrze?- Krzyknęłam, gdy do ziemi dzieliła mnie naprawdę śmieszna odległość.
- Ochocho, wyczuwam w tym nutkę troski. Uważaj no, bo się zaczerwienię!- Typowy on.- Trzymaj się, Sara!- Zarechotał po ptasiemu i zawinął się z mojego pola widzenia. Jeszcze przez parę minut słyszałam szum jego skrzydeł, ale stłumiła je cisza.
Skręciłam skrzydła prostopadle do ziemi, by jakoś zahamować. Uderzyłam parę razy w powietrze po czym zgrabnie wylądowałam w głębokim śniegu. Brr- zgadzam się z harpikiem, śnieg nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem (Poprawka- pod księżycem).
Zadarłam łeb i wlepiłam wzrok w rozgwieżdżone niebo. Pomimo rozpierającej mnie dumy i świadomości wolności, nie mogłam się pozbyć pewnego odczucia z tyłu głowy. Harpik pewnie nazwałby to samotnością, ale co on może wiedzieć na ten temat.
Przeciągnęłam się leniwie, aż strzyknęła mi każda kość w obolałych skrzydłach. Naprawdę potrzebuję trochę snu.


***


- Jesteś PEWNY, że to sokół?- Usłyszałam w oddali melodyjny głos.
- Taaa....chyba. Zachowuje się prawie identycznie, a nie mamy innych gatunków w okolicy. - Mruknął inny głos, o wiele grubszy i szorstki od poprzedniego.
Wychyliłam się zza kępy krzaków, zwabiona jakimikolwiek oznakami życia w tym bezkresie śniegu i lodu. No nie powiem, byłam nieźle spanikowana.
- Wypuść go lepiej, wydaje się nieźle przerażony.- Ów melodyjny głos okazał się należeć do czegoś...ciekawego.
  Coś jakby mieszanka psowatego i gryfa, ale bez skrzydeł. Jej biała, nakrapiana pomarańczem i brązem sierść falowała podczas działania nocnej bryzy, ogon wił się pod jej nogami jak ogromny wąż ze zjawiskowym pióropuszem na łbie.
-Chyba żartujesz. Ten cwaniak buszował mi w kolacji gdy nie patrzyłem. Jak jakiś s ę p.- Miało to zabrzmieć jak poważna obelga.
Właścicielem niższego głosu było stworzenie o wiele większe niż jego towarzysz. Masywny, szary stwór z zębami wystającymi z paszczy i pazurami znaczącymi śnieg z każdym krokiem. Przełknęłam ślinę: co za przyjemniaczek. Oby okazał się bardziej przyjazdy niż na to wskazują jego dwie pary pajęczych, zielonych ślepi. Brr, ten koleś mógłby mnie zabić wzrokiem.
Lecz gdy zobaczyłam jak niektóre części jego ciała ,,świecą" na zielono-niebiesko, oczy mi zalśniły. Nie wiem jak on to robił, ale niech mnie nauczy!
A potem spuściłam wzrok na szamoczące się stworzonko pod jego ogromną łapą. To był Harpik.
- Ejejej!- Wyskoczyłam zza krzaków z ogniem w oczach.- Róbcie co chcecie, ale Harpię zostawcie mi.




Eros?

Od Sarazal - Konkurs (Zadanie 1)

Wczorajszej nocy poszłam spać tak szybko, że zapomniałam o kolacji. Z tego powodu mój żołądeczek wyrwał mnie z objęć Morfeusza przed świtem, a ściślej to te jego arcygłośne burczenie. Jeśli jeszcze tym hałasem nie postawiłam całego lasu na nogi, to słońce pewnie zrobi to za mnie. Wychylało się nieśmiało zza horyzontu, a jego białe promienie rozpraszały się w ogromnych soplach lodu na gałęziach drzew. Dobra, zaczynam rozumieć, dlaczego tutejsi tak bardzo uwielbiają zimę. Coś jednak jest w tej całej porze roku. Zaszyłam się głęboko w las i najwyraźniej obudziłam w sobie duszę eksploratora. Inaczej nie fascynowałby mnie tak każdy patyk, każdy kamień na mojej drodze. Każda jaskinia jaką napotkałam, wprawiała mnie w zaciekawienie. Znaczy się, natknęłam się jak na razie tylko na jedną, ale to tylko dodawało jej tajemniczości. Wślizgnęłam się do środka, jakimś cudem mieszcząc w wejściu te ogromne skrzydliska. Przywitała mnie ciemność...oraz cichy szept. To dziwne, nie dostrzegałam nikogo w mroku. Myślałam, że byłam sama. Jednak szepty nie cichły, wręcz przeciwnie. Moje uszy błagały o litość, a serce z chęcią wyskoczyłoby na zewnątrz i powiedziało grzeczne ,,papa" tej upiornej sprawie. Lecz umysł jakby odpalił piąty bieg. W głębi pieczary wyczuwałam coś silnego, coś pomiędzy obecnością a przyciąganiem. Tak mogły zadziałać na mnie jedynie zjawy, a tak się jakoś złożyło, że lubiłam zjawy.
- Brawo... Gratulacje... - Duch szeptał coraz głośniej ,gdy zaszywałam się w ciemność.
- Kim jesteś? - Zaczęłam pytać z fanatyczną fascynacją.
- Dotarłeś tutaj... Samotnie, mój ty strudzony wędrowcze... - Odezwała się znowu, w jej tonie głosu wyczuwałam ulgę.
- Czego chcesz...? - Zaczęłam mieć pewne wątpliwości co do przyjaznych zamiarów tego duszka.
- Pomocy... Pragnę tylko pomocy... Podejdź tutaj i uratuj mnie, proszę!
Odetchnęłam z ulgą. Czyli chodzi tylko o drobną pomoc.
- Pokaż się.- Stanęłam na baczność, nie okazując ani krzty niepewności. Nagle słaby blask zabłysnął w oddali kamiennego korytarza. Malutki promyczek zaczął się powoli zbliżać, rozświetlając ciemności. W jego cemntrum lewitował malusi duszek niebieskiej barwy. Główną część jego ciała stanowiła głowa w kształcie łezki (ogonek wyglądał jak fryzurka, jak uroczo!), z równie ogromnymi oczkami. Powieki trzepotały ze strachem, maluch wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać.
- Proszę...nie mogę odejść z tej jaskini, chociaż próbowałem tyle lat!- Biadolił jak zawodowa kobieta, ale musiałam go trochę uspokoić. Niech się nam tu nie maże, mamy święta przecież.
- Co się stało malutki?- Zapytałam i pozwoliłam by ten przysiadł mi na czubku nosa.
- Dawno temu, może nie uwierzysz, ale byłem małym gryfem, silnym i odważnym, ale mój ojciec nie widział we mnie swojego syna. Chyba byłem dla niego zbyt mały, nie chciał takich w swoim stadzie, Zagryzł mnie, a zwłoki wrzucił do tej jaskini. Teraz nie mogę się z niej wydostać, nawet teraz.
- Wskazał na swoje duchowe ciałko.
- Biedaczek...
- I to jaki!- Zaszlochał jeszcze głośniej.
- Słuchaj, taki skarbek nie powinien spędzać tej gwiazdki w jakiejś zatęchłej, ciemnej jaskini. Mam pewien pomysł, wiesz?
 Mały duszek rozpromienił się w ułamku sekundy.
- Naprawdę?!- Jego głos łamał się jakby dopiero przechodził mutację. W sumie, czemu ja się dziwię, jego ciało jest jeszcze szczenięce.
- Musisz mi tylko zaufać.
- Zrobię wszystko.- Otarł widmowe łzy ze swoich niebieskich policzków. To niebywałe, jaką pasję obudziłam w tej iskierce życia. Ile musiał się wypłakać, by być tak zdesperowanym, tak roztrzęsionym? Serce krajało mi się za każdym razem, gdy wyobrażałam sobie wszystkie lata spędzone w cieniu tej jaskini, tuż obok własnych szczątków. Przecież to jeszcze dziecko.
Zdjęłam z szyi drobny kryształek na grubym sznurku. Był w kolorze oczu Ratha.
- Obiecaj mi tylko że nie będziesz się bał. Bądź dzielnym gryfem, dobrze?
Maluch potrząsnął główką z pasją. Mogłam zaczynać. Wzięłam głęboki oddech, odprężyłam się. Całą swoją uwagę skupiłam na niebieskim duszku, aż nie zaczął lśnić na szafirowo. Otworzył szerzej oczka, jednak dalej lewitował w bezruchu. Zuch chłopak.
Zielona energia przesunęła go w kierunku kryształka i kontynuowała, dopóty nie dotknął jego lśniącej powierzchni. Nagle jasny blask zalał całą jaskinię, oboje zmrużyliśmy oczy. To trwało dobre parę chwil, ale gdy z powrotem je otworzyłam, duszek zniknął. Siedział we wnętrzu kamienia szlachetnego, który zmienił barwę na głęboki lazur. Kryształek imitował jego prawdziwe ciało, więc jakąś tam klątwę można było spokojnie oszukać. Wygramoliłam się na światło dzienne, tonąc w śniegu. Lepiej, żeby duszek nie tułał się po świecie, czyha na niego o wiele więcej zła niż w tej samotni. Musiałam znaleźć mu nowy, bezpieczny dom.


***


- Łał...-Wyszeptała Eros, zadzierając głowę w stronę ogromnej choinki, przyozdobionej przepiękną gwiazdą na czubku. Ozdóbka była ze szkła kryształowego, który lśnił własnym światłem, niczym małe słońce. - Sarazal, jak to się dzieje, że ona świeci tak jasno?
- Sama nie mam pojęcia.- Wzruszyłam ramionami.- Najwyraźniej jej twórca miał spore pokłady radości. Od kogoś jego dzieła musiały w końcu brać przykład, nie sądzisz?
Jeszcze przez długi czas wpatrywałam się w kryształową gwiazdę, która oddawała światu ostatnie marzenia i sny duszka. Musiał je pozostawić na tym świecie, jeśli kiedykolwiek ma odejść na drugą stronę. Nie mogłam się na to widowisko wprost napatrzeć - jak długo żyję, nigdy jeszcze nie widziałam tyle pasji u kogokolwiek! Fascynujące. Widocznie nie miał okazji dorosnąć, ale czy to tak niedobrze? Świat jeszcze nie zdążył zabić wszystkich marzeń w dziecięcym umyśle gryfka. Miał za mało czasu, a przez to nieświadkowanie pokazał język temu okrutnemu światu. Jeden zero dla niego, haha!


<876 słów>

Od Sarazal - "Wygnanie" cz. 1


Rath był naprawdę uroczy. Młody, pewny siebie wilczek z głową pełną marzeń i niespełnionych snów. Jego zapał do świata i niemijająca nigdy pasja w oczach zadziwiały moje młode serce. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy składał modlitwę w świątyni za swoją chorą matkę. Mogłam go obserwować do woli, wychylając się zza ozdobnej kotary. Pomimo bólu jego rysy twarzy były spokojne, ale skupione na modlitwie. Futro miał w kolorze pisku pustyni, szafirowe oczy przypominały te grzechotnika, ale pomimo nie mogłam się im napatrzeć. Los chciał, że akurat w tym momencie on podniósł wzrok znad stołu ofiarnego. Spłoszyłam się jak polny zając, szybko zasuwając zasłonę. Widział mnie? Jak wyglądam? Pewnie jak bóstwo, pomocnice nieźle postarały się, zdobiąc mnie kolejnym kilogramem złota. Zaśmiałam sie pod nosem, dusząc pisk. Ciekawe czy jeszcze kiedyś tu przyjdzie... Przyszedł. Każdego dnia przychodził i za każdym razem zerkał w stronę kotary. Po tygodniu wymieniania spojrzeń zostawił pod posągiem Murtuna zwitek papirusu. Gapiów to nie zdziwiło, wierni prawie codziennie oddawali pisemne prośby bożkowi snów. Jednak ten był do mnie. Gdy go czytałam, serce zabiło mi szybciej. Odpowiedź wręczyłam mu przez kotarę, gdy starsi kapłani nie patrzyli. I tak to się wszystko zaczęło...
Późniejszych listów nie dało się wprost zliczyć. Korespondencje z nim były jedyną radością mojego życia, poprawiały humor, ocierały z policzków łzy. W jednym z nich napisał mi, byśmy się spotkali. Zakradł się do świątyni, za świadka mając jedynie księżyc.
- Rath?- Wyszeptałam w ciemność, słysząc cichy szmer. Ciemność nazwała mnie po imieniu, a po chwili usłyszałam skrobanie pazurów o marmurową posadzkę. Rath wślizgnął się za kotarę. Jego oczy były jeszcze bardziej hipnotyzujące niż podczas dnia, zdawało mi się widzieć w nich księżyc w pełni. Zaniemówiłam, nigdy jeszcze nie stałam z nim twarzą w twarz, tak blisko. Bałam się wypowiedzieć chociażby słowo, początki były najtrudniejsze. Dalsza rozmowa trwała godzinami. A ja głupia myślałam, że listy to był szczyt radości! Rath tyle mi powiedział, tyle obiecał, przyrzekł na własne życie że już nigdy nie odejdzie. Był tylko jeden mały problem- od kiedy zostałam Kapłanką, obiecałam wierność Murtunowi, i tylko jemu. Jakiekolwiek wspólne życie ze śmiertelnikiem po prostu nie wchodziło w grę. Czy ja tego chciałam? Oczywiście, że nie. Rath miał o tym to samo zdanie. Przykro mi Murtuś, czeka cię mała zdrada.


***


Był wieczór, przygotowania do święta Księżyca prawie dobiegały końca. Tej nocy miałam stać się pełnoprawną kukiełką Murtuna, to był wielki dzień. Wielki, jak i ostatni wśród pustynnych wilków. Rath miał na mnie czekać za murami, gdy tylko ten cyrk się skończy. Każdy młody kapłan zakładał na tą uroczystość rytualną szatę, utkaną z pajęczej nici i porannej mgły. Dotychczas do wszystkich świąt była przygotowywana przez swoje pomocnice, jednak- według starszyzny- ich świeckie, grzeszne łapy nie były godne dotykania tak świętej tkaniny. Przygotowaniem mnie do ceremonii miał się zająć starszy kapłan- Kafar. Lata świetności miał już dano za sobą, jego ciało zaczęło chorować i szwankować, jednak codzienne namaszczanie wonnymi olejkami jakoś trzymały go w kupie. Wszedł do moich komnat późnym wieczorem, nawet nie pomyślał o pukaniu.
- Sarazal, już czas.- Jego szorstki głos niósł się echem po pomieszczeniu. Chociaż wydrążone w piaskowcu nory nie były jakoś bardzo eleganckie, tak wyłożenie ścian białym marmurem rozwiązywało problem. Marmurowa była także obszerna wanna-basen, którą do pełna napełniona gorącym mlekiem (Oczyszczająca kąpiel to kolejna część rytuału, normalnie nie mogłabym sobie pozwolić na takie luksusy). Otworzyłam oczy, chyba przysnęłam podczas zabiegu. Nic dziwnego. Para, jaka unosiła się w całej komnacie miała kojące właściwości. Nie zdziwiłabym się, gdyby kapłan dodał do nich trochę opium.
- Wychodź, czas nas goni.- Burknął i położył na sofie cenną szatę. Spełniłam rozkaz. W spojrzeniu, jakim obdarzył moje mokre ciało, było coś obrzydliwie sprośnego. Ten staruch też przyrzekł wierność czystości, co on wyrabia? Sar, nie bądź głupia! Pewnie coś sobie ubzdurałaś, opium mogło zamącić ci w zmysłach. Wycierałam się z ciepłego mleka, jednak ta grobowa cisza paraliżowała moje ruchy. Nic nie mówił, tylko się wpatrywał. Mam dość tego starca, z chęcią wepchnęłabym go do basenu. Gdy skończyłam, on złapał za szatę i rozkazał stać nieruchomo. Nałożył mi ją przez szyję, w swoich ruchach był zdecydowanie zbyt zuchwały. Wbiłam wzrok w marmurową posadzkę, mokrą od mleka. Niech już skończy, mam dość jego obecności. Mój cień na podłodze zniknął nagle pod cieniem jego postaci, stał tuż za mną.
- Słuchaj, Sarazal. To ostatnie parę godzin, zanim staniesz się ,,święta".- Szepnął.
- Czy to ma być próba powiedzenia mi ,,zmień fuchę, póki możesz"?- Zażartowałam, lecz nerwowy ton głosu nie stawiał mnie w dobrym świetle. Kafar to wszystko rejestrował, jak jakiś chory radar.
- Nie. Chodzi mi o to że...- Mlasnął.- Murtun rzuciłby na mnie klątwę za zdeprawowanie jego kapłanki. Ale p o d r o s t k i to już inna sprawa. Zaśmiał się gardłowo i przygniótł mnie własnym ciężarem do ściany. Padłam na posadzkę, poślizgnęłam się w kałuży mleka. Był zbyt blisko, zdecydowanie ZA blisko. Czekaj, czy on właśnie...? Wrzasnęłam przerażona, rzucając się na wszystkie strony.
- Zostaw mnie!- Nie miałam pojęcia co robić. On tylko śmiał się z mojej bezradności, nie przestawiając.
- Oj, Sarazal Sarazal. Kiedy zrozumiesz, że ,,rytuał dorosłości" to nie tylko ładne ciuszki i ceremonia? Łzy napłynęły mi do oczu, na ciele poczułam jego brutalny dotyk. W ataku szału obróciłam się na plecy i zamachnęłam się łapą. Nie wiedziałam, że mam tyle siły w tych wiotkich łapkach. Z trzech zadrapań na policzku Kafara popłynęły strużki krwi. Jego pysk wykrzywił się z nieprzyjemnym grymasie, w jego oczach zapłonął ogień zemsty.
- Zdrajca!- Zaczął wrzeszczeć, aż zbudzi resztę świątyni. Oczywiście to ja mam być ta winna. Jak słodko... Wybiegłam przez główne drzwi łazienki. Nie miałam ochoty widzieć tego starego grzyba nigdy więcej.


***


- Rath...- Zapłakałam nad jego zimnym już ciałem. Z jego boku sterczała półtora-metrowa strzała, krew spływała do wielkiej rzeki. Na drugim jej brzegu słychać było wycie całej watahy, pochodnie zapalone w takiej ilości dawały wrażenie pożaru. Czerwona łuna odbijała się na ścianach piramid, pojedyncze sylwetki kręciły się w ich cieniu jak małe, czarne mrówki. Zestrzelili Ratha, myśląc, że właśnie trafili zbiegłą, niedoszłą kapłankę. Trudno nas było odróżnić, pod wodą dostrzegli tylko niewyraźne sylwetki. Dlaczego moją ucieczkę musiał wykupić własnym życiem? Minęła Ceremonia. Różniej noc, a z nim poranek. Jeszcze nigdy tak długo nie płakałam.

czwartek, 28 grudnia 2017

Powitajmy Sarazal!


Oto nasza nowa postać!
 
Sarazal
 


 
Znajdziecie ją w odnośniku "Samice".
 
 
~Mam nadzieję, że miło spędzisz z Nami czas!

Przypomnienie!

Witam! Jestem tu, ażeby przypomnieć Wam, iż konkurs kończy się dnia jutrzejszego - ostatni dzwonek, żeby coś naskrobać. Pamiętajcie, że musi mieć to tylko ponad 300 słów, a nagrody w obu konkursach są warte przysłowiowej świeczki. Mam nadzieję, że wena Was nie zawiedzie i mimo wszystko napiszecie opko.


Pozdrawiam
~Abra ;3

środa, 27 grudnia 2017

Eros (CD Rogue) - "Dom dla gościa"

<Chcę tylko przypomnieć, że akcja opowiadania dzieje się na początku grudnia, jeszcze wtedy, gdy aktywni byli tylko Rogue, Ron i ja. Liarra doszła dopiero potem, a zatem umownie stwierdzić możemy, iż pod koniec dnia reprezentowanego w moim odpisie. Pozdrawiam~>

Postawiła uszy. Zdziwiła ją nagła szybkość wyrzucanych przez pysk stwora słów, tym bardziej, że wcześniej zastanawiał się chwilkę, nim dobrał każdy pojedynczy wyraz. Teraz, jednak postanowiła grzecznie udzielić odpowiedzi na zadane pytanie.

- Dosłownie chwilkę przed tym, jak Cię spotkałam zauważyłam Lisa, który oznajmił, iż chętnie dołączy do watahy - przerwała, pozwalając Rogue'owi przyswoić tę informację, w między czasie rzucając krótkie: "Nie uwierzysz, jak bardzo przez tę chwilę zmieniła się pogoda... To typowe, ale wciąż mnie dziwi...". - Ma na imię Ron i jest dość... Lisiasty... No, wiesz. Sprytny, skoczny, arogancki...

- Tak, tak... - potwierdził, gorliwie kiwając łbem.

Wzięła wdech i kontynuowała:

- Ciężko jest opowiadać o tutejszych terenach, bo są na prawdę różne, ale mogę za to powiedzieć, że z pewnością nie będziesz się tutaj nudził - skwitowała z uśmiechem.

Wykrzywił pysk w typowo zwierzęcym grymasie, mającym przypominać uśmiech i rozejrzał się dookoła.

- Wygląda na to, że przestaje padać...

Pokierowała wzrok, zgodnie z kątem, który obserwował on i cicho przytaknęła.

- No więc, może zaprowadzę Cię do jakiejś nory w centrum stada? Będziesz miał stamtąd praktycznie wszędzie blisko. Do lasu na polowanie, nad rzekę po wodę, w góry po świeże powietrze i na obrzeżach, a to już nieco dalej, jest taki stary, opuszczony zamek, zamieszkały, przez różnorakie bestie... To po dreszczyk emocji. - Parsknęła cicho, widząc, że sam stwór wyszczerzył kły. - To chodź.

Wstali i skierowali się ku Centrum.

~*~*~

-... Także tu możesz zamieszkać - zakończyła luźną pogawędkę, towarzyszącą im w podróży.

Rozejrzał się po jaskini.

- Ładnie. - Ocenił.

Grota była duża, tak by Rogue się w niej pomieścił i jeszcze mógł zaprosić kilku znajomków. Może nie smoka, ale zdecydowanie ona sama, Ron i jeszcze jakiś gość czuli by się tu dość swobodnie.

- To ja Cię już zostawiam - odrzekła, wycofując się. - Mam mnóstwo roboty, pa!

- Pa... - odpowiedział niemrawo, dokonując oględzin swego nowego miejsca zamieszkania.

Opuszczając jaskinię, pozwoliła uśmiechowi wpełznąć na swój pysk. Lubiła uszczęśliwiać innych.


C.D.N
(Tak, raduj się, bo daję Ci spokój cx)

Rogue (CD Ron) - "Nieznajomi"

-To jak, idziesz? - zapytała wysoka wilczyca
Sytuacja w której się znalazłem wydawała się dosyć dziwna. Wpadłem na wilka będącego w towarzystwie lisa, którzy chcą zabrać mnie do medyka z powodu jednej głupiej pijawki. Za to wypowiedź lisa brzmiała bardziej jak groźba niż chęć pomocy. W dodatku tak jak wszyscy nazwał mnie "Cosiem".
-Raczej wizyta u medyka z powodu tak małej rany nie będzie konieczna, a po za tym sam bym tam trafił - powiedziałem
Nieznajomi wydawali się nieco zmieszani. Spojrzeli po sobie po czym skierowali wzrok znów na mnie. Bawiła mnie cała ta sytuacja. Teraz rozumiałem co miała na myśli Eros mówiąc, że to stado jest jedyne w swoim rodzaju.
-Ja również należę do tutejszego stada. Mógłbym może poznać imiona stworzeń z tego samego stada? - zapytałem
-Przepraszam cię. Ja jestem Liarra, a to jest Ron - powiedziała wskazując łapą na lisa
Lis w odpowiedzi prychnął cicho, wyraźnie niezadowolony z rozwoju wydarzeń. Mimo, że wiedzieli o tym, że należymy do jednego stada nadal niepewnie obserwowali każdy mój najmniejszy ruch. Nie ufali mi. Nie dziwiłem się jednak temu. Kto normalny zaufałby większemu od siebie nietypowemu stworzeniu w tajemniczym kapturze? Westchnąłem głęboko. Zdawałem sobie sprawę z tego, że dla kogoś takiego jak ja znalezienie przyjaciół raczej będzie trudne. Już miałem odejść gdy nagle zatrzymała mnie wilczyca.

Liarra?
Wybacz, ale wena całkowicie mnie opuściła ;-;

Rogue (CD Eros) - "Stado"

Samica chciała bym coś o sobie opowiedział. Nie wiedziałem co miałbym jej powiedzieć. Całkowicie odjęło mi mowę. Po raz pierwszy spotkałem kogoś kto nie spanikował na mój widok. Od samego początku normalnie ze mną rozmawiała i w dodatku pozwoliła mi dołączyć do jej stada. Gdy pozbierałem myśli nabrałem gwałtownie powietrza w płuca i zacząłem opowiadać. Mówiłem wpierw o tym jak trafiłem na teren jej stada. Powiedziałem jej również o tym jak zawsze byłem traktowany. Eros cały czas cierpliwie słuchała.
-A czy mógłbyś mi powiedzieć czym tak właściwie jesteś? - zapytała gdy skończyłem opowiadać - Po raz pierwszy spotkałam tak dziwne stworzenie jak ty.
-Nie wiem czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wychowywałem się z dala od osobników mojego gatunku. Mój ojczym powiedział, że jestem Komion'em, gatunkiem rzekomo będącym na skraju wymarcia. Większość informacji o moim gatunku, które posiadam możesz sama zaobserwować. - powiedziałem
Gdy opowiadałem samica słuchała z wyraźnym zaciekawieniem. Najwyraźniej interesowało ją poznawanie tak nietypowych gatunków.
Nastała chwila ciszy. Spojrzałem na moje nakrycie. Nie podobał mi się fakt, że teraz muszę czekać aż wyschnie. Westchnąłem głęboko. Zauważyłem, że Eros dziwnie przyglądała się mojemu nakryciu.
-Chcesz wiedzieć po co mi to? - zapytałem
-Tak..... Eeee..... Jak chcesz to możesz powiedzieć - powiedziała jąkając się
-Dał mi to ojczym kiedy jeszcze nie było tak zniszczone. Po jego śmierci zacząłem je cały czas nosić. Ułatwia mi ono kontakt z innymi stworzeniami. Bez tego zawsze każdy uciekał w panice lub próbował mnie zabić. Stworzenie w kapturze co prawda budzi strach lecz przynajmniej rzadziej brano mnie za potwora. - powiedziałem - Jesteś pierwszą, która nie zaczęła panikować na mój widok.
Po mojej wypowiedzi ponownie nastała chwila niezręcznej ciszy.
-A może teraz ty opowiesz mi coś o sobie i o swoim stadzie? - zapytałem nie dając jej czasu na przetrawienie mojej poprzedniej wypowiedzi

Eros?
Wybacz, ale mam brak weny....

wtorek, 26 grudnia 2017

Od Ron'a - Konkurs (zadanie 1)

Lis przekręcił się z boku na bok i niechętnie wstał. Chętnie spędziłby w swoim posłaniu jeszcze więcej czasu, szczelnie otulony ptasim puchem, przeglądając wysłużony atlas ziół, jednak ssanie, które odczuwał w żołądku, wypędziło go spod ciepłej pierzyny. Otrzepał się z pojedynczych piór, jakie osiadły na jego sierści i ruszył w stronę wyjścia z jaskini; wzdrygnął się na myśl o czekającym go na zewnątrz chłodzie.

Gdy w końcu znalazł się na dworze, zimny wicher wdarł się pod jego futro, docierając do niegotowej na zmianę temperatury skóry. Ron zadrżał i rozważył powrót do nory, jednak burczący żołądek skutecznie go przed tym powstrzymał. Lis zacisnął zęby i spojrzał na błękit jasnego nieba, niezmącony najmniejszą nawet chmurką. Promienie słońca dodawały okolicy ciepła – nie tylko fizycznego, ale też tego wyjątkowego rodzaju ciepła, które odczuć można tylko sercem. 

Spowita śniegiem okolica poprzecinana była tropami zwierzyny. Lis uśmiechnął się pod nosem – nie będzie musiał na ślepo węszyć po całej polanie; wystarczy, że sprawdzi, który ze śladów okaże się najświeższy. 

Ruszył przed siebie, a jego łapy zapadały się po kolana w świeżym, miękkim puchu. Zwolnił, gdy jego uszu dobiegły ciche popiskiwania ukrytej pod powierzchnią mysiej rodziny, jednak zdecydował się iść dalej – miał ochotę na jakiś większy, bardziej pożywny posiłek.

Dotarł w końcu do wypatrzonego wcześniej tropu zająca, a zmysł węchu potwierdził, że zwierz przechadzał się tędy nie tak dawno temu. Lis kontynuował więc wędrówkę, poruszał się już jednak wolniej i rozglądał na boki, aby nie spłoszyć potencjalnej ofiary.

Nagle jednak zobaczył jaskinię, której nigdy wcześniej nie widział. Zorientował się wtedy, że zapuścił się w nieznane sobie tereny. Nic z resztą dziwnego, mieszkał tu przecież od niedawna. Zaintrygowany podszedł do wejścia kamiennej groty.

Zawahał się chwilę, nim wszedł do środka. Rozum podpowiadał mu, że może to być zimowe legowisko jakiegoś niedźwiedzia czy innej bestii, której Ron z pewnością nie chciałby zbudzić. Poza strachem poczuł jednak coś więcej – ciemny, mroczny korytarz przyciągał go z niesamowitą siłą, zapraszała, aby odkryć jej tajemnicę. Nawiasem mówiąc, lis dzięki odkryciu zupełnie zapomniał o morzącym go wcześniej głodzie. Po prostu czuł całym swoim sercem, że musi dowiedzieć się, co też skrywa nowo odkryta grota.

Ron przełknął głośno ślinę i, stawiając łapy ostrożnie niczym czający się na ofiarę kot, zniknął w głębi jaskini. Ogarnęła go ciemność, w której nawet lisie, doskonale przystosowane do nocnych polowań oczy stały się zupełnie bezużyteczne. Być może chcąc dodać sobie otuchy, napełnił płuca dusznym, wilgotnym powietrzem do granic ich możliwości, by potem powoli wypuścić je przez nos.

Nagle tuż nad swoją głową usłyszał pisk, któremu towarzyszył dziwny odgłos trzepotania skrzydeł. W normalnych okolicznościach szybko zorientowałby się, że to zwykły, niegroźny nietoperz, jednak napięcie, które odczuwał, musiało w tym momencie znaleźć swoje ujście. 

Lis podskoczył ze strachu, a lądując poślizgnął się na topniejącym śniegu, który wniósł na własnych łapach. Na tym się nie skończyło! Wylądował brzuchem na ziemi, a próbując wstać, potknął się o kamień. W tamtym momencie stracił grunt pod nogami i uderzył ponownie w ziemię zanim jeszcze jego błędnik zdążył przetworzyć całą tę sytuację.

Lis zakaszlał, a kiedy bicie jego serca zwolniło znów do akceptowalnej częstotliwości, przystąpił do pobieżnej analizy stanu ciała. O dziwo, wydawał się nie mieć żadnych złamań, a jedynie kilka drobnych stłuczeń i zadrapań. Nie zmieniało to faktu, że cały był obolały. Jak na ironię, pusty żołądek zaczął o sobie przypominać właśnie w tym momencie.

Ron próbował wspiąć się z powrotem w wyższe partie jaskini, jednak, jak się okazało, ściana okazała się zbyt stroma. A więc utknął tu na dole? Spróbował skręcić w lewo, napotkał jednak jedynie zimną ścianę. Zaskamlał cicho, nabierając przekonania, że nigdy nie wyjdzie z tej przeklętej jaskini. Wtem coś usłyszał, jakby szmer dobiegający z jednego z korytarzy.

Wymacał wąskie przejście ze strony, z której dobiegał głos i wcisnął się w nie. Krzywił się za każdym razem, gdy okaleczone ciało ocierało się o szorstką, wilgotną skałę. Serce waliło mu jak oszalałe. Możliwe, że właśnie pakował się w łapy jakiejś strasznej bestii, w końcu szmer nie mógł powstać sam z siebie. Czy miał jednak inne wyjście? Możliwe, że tunel był dla niego jedyną droga prowadzącą do świata zewnętrznego.

W końcu z niemałym trudem wycisnął się w tunelu, który swe ujście miał w ogromnej podziemnej hali. Lis dostrzegł niewielką szczelinę w suficie, przez którą nieśmiało wnikało światło; niewielki promyczek nadziei. Ron zaczął wgapiać się w szczelinę jak wygłodniała rybitwa w morską toń.

- Brawo… Gratulacje… - usłyszał syczący szept, przypominający mowę jakiegoś wielkiego, groźnego węża. Ach, świetnie, Ron, zostaniesz czyimś… śniadaniem, obiadem? Lis nie wiedział nawet, jak długo błąka się już pod ziemią.

- Kim jesteś?! – Wykrzyknął lis w przestrzeń. Stąpał twardo dalej, chcąc zamaskować swój strach przed nieznajomym. Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszał, okazało się jednak głuche echo.

- Dotarłeś tutaj… samotnie, mój ty strudzony wędrowcze… - Dopiero po chwili szept znów powrócił, zakłócając względną ciszę. 

Ron zaczął rozglądać się dokoła zaniepokojony. Miał wrażenie, że serce niedługo wyskoczy mu z gardła. Postąpił jedynie kilka kroków w tył…

- Czego chcesz? – Zapytał, wkładając wiele wysiłku w zachowanie niezachwianego głosu. Nie chciał pokazać stworzeniu, że się boi, choć najeżone futro i drżące łapy mówiły same za siebie.

- Pomocy… Pragnę tylko pomocy… Podejdź tutaj i uratuj mnie, proszę! – Lis postawił uszy na sztorc, próbując dociec, skąd dobiega głos. Dźwięk niósł się jednak z każdego kąta sali. 

Taa. Pomocy. Śniadanie przecież samo się nie poda. Ron prychnął tylko pod nosem, nie jest przecież głupi i nie da się zwabić w tak oczywistą pułapkę. Mimo wszystko… Stworzenie mogło wiedzieć, gdzie znaleźć wyjście… W głowie rudzielca zaczął formować się prosty plan. Wciąż jednak nie wiedział, jak pomóc stworzeniu. Już chciał krzyknąć: „gdzie jesteś?”, kiedy nagle dostrzegł rozbłysk na drugim końcu pomieszczenia, wewnątrz którego zdawała się kryć niewyraźna postać.

Choć wydawało mu się to co najmniej podejrzane, ruszył truchtem w stronę dziwnego zjawiska, swoje zachowanie w sardoniczny sposób usprawiedliwiając tłumaczeniem, iż szybka (acz pewnie bolesna) śmierć, jaka może spotkać go z rąk (tudzież kłów, pazurów, czy w co tam jeszcze może być ono wyposażone) tajemniczego stworzenia, z pewnością będzie lepsza niż długa i powolna śmierć głodowa, która z pewnością go czeka, jeżeli nie znajdzie wyjścia.

Przysiadł na wilgotnej skale w odległości około czterech metrów od stworzenia, skąd miał możliwość, aby mu się przyjrzeć, zachowując względnie bezpieczny dystans. 

- No, to z czym masz problem? – Zapytał Ron nie do końca przyjacielskim tonem, nastawiając uszy. Jednocześnie dokładnie badał wzrokiem stworzenie.

Było dużo większe, niż mogłoby się wydawać z oddali. Właściwie lis miał do czynienia z ogromną bestią. Wydłużone, zwinięte teraz ciało pokrywały niebieskie łuski, które… wprawdzie połyskiwały, lecz można było odnieść wrażenie, że jedynie ułamkiem dawnego blasku. Smutne, głębokie oczy, osadzone w smukłym, wąsatym pysku patrzyły na Rona z nieopisaną ufnością, można w nich było dostrzec na nowo rozpaloną iskierkę dawno wygasłej nadziei. Te oczy nie mogły kłamać.

Lis podszedł bliżej do stworzenia, nie zważywszy na jego ostre pazury. Wiedział, że naprawdę potrzebuje ono pomocy.

- Co się stało? – Zapytał, tym razem jego głos przepełniony był troską. Nie wiedzieć czemu nie potrafiłby nie pomóc stworzeniu. Przyciągało go. Hipnotyzowało.

- Moje źródło! Wyschło! Wraz z nim moja moc! – Odezwało się zwierzę. Jego głos był teraz zachrypnięty, pełen bólu.

Ron rozejrzał się wokół po niewyraźnych kształtach wyłaniających się z ciemności. Zdał sobie sprawę, że miejsce, w którym stał, kiedyś musiało znajdować się pod powierzchnią podziemnego jeziora; zauważył, że drobne kamyczki leżące gdzieniegdzie na ziemi, to tak naprawdę szczątki skorupiaków zamieszkujących wody w jaskiniach. Teraz była to jedynie naga, wilgotna skała. Ron nadal jednak nie rozumiał.

- Jak mogę pomóc? Nie przywrócę przecież źródła, nie…

- Przywrócisz – przerwało mu stworzenie.

- Niby jak?

Kirin rozwinął się z kłębka, w który był zwinięty, na co lis cofnął się o krok. Stworzenie jednak zwinęło się ponownie, tym razem w drugą stronę.

- Nie wiem! To ty masz coś wymyślić! Gdybym wiedział, co zrobić, to nie stałbyś teraz na suchej ziemi! – Z początku mogłoby się wydawać, że kirin wybuchnie gniewem, ten jednak schylił głowę, a na jego łuskowatym policzku zalśniła łza.

- Eech… Wiesz chociaż, dlaczego źródło wyschło? – Zapytał nieśmiało Ron.

Nie usłyszał odpowiedzi, jednak Kirin pokręcił przecząco głową. Pięknie.

- W takim razie przykro mi, ale nie mogę pomóc – powiedział Ron ze skwaszoną miną.

- Musisz! – Wykrzyknął Kirin, który w jednej chwili rozwinął swoje ciało i oplótł się wokół Rona. Lis czuł ciepło jego ciała, drżenie mięśni…

- K-kiedy ja nie wiem, jak to zrobić – odpowiedział lis chwiejnym głosem.

- To trudno. Wymyśl – odparło stworzenie, uwalniając Rona z objęć.

Lis westchnął głośno i bez słowa odsunął się od Kirina. Poszedł w stronę dziury w ziemi, z której, jak się domyślał, jezioro powinno brać swoje źródło. Cały czas czuł na sobie wzrok łuskowatego stworzenia. Gdy w końcu doszedł do dziury, zajrzał do środka. Nic przydatnego nie udało mu się zauważyć. Spróbował wsadzić tam łapę, jednak kończyna okazała się ona zbyt szeroka, by zmieścić się w otworze.

Ron usiadł zrezygnowany. Świetnie. Utknął w podziemnej jaskini, z której nie potrafi wyjść razem ze stworzeniem, które i tak go z tej jaskini nie wypuści, dopóki nie uda mu się dokonać czynu, zdawałoby się, niemożliwego. Wolałby w tym momencie, żeby stworzenie okazało się jednak być mięsożerne. Szybka śmierć wydawała mu się niezwykle kuszącą perspektywą.

Zaczął jednak intensywnie myśleć, mając nadzieję, że uda mu się znaleźć jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Co sprawia, że źródło pojawia się w tym, a nie innym miejscu? Magia. To proste. A więc jaka musi być przyczyna wyschnięcia źródła? Odcięcie dopływu magii. 

Ron pragnął zrozumieć, dlaczego magia przestała działać na to konkretne źródełko, lecz żaden możliwy powód nie przychodził mu do głowy. Zrezygnowany położył się na ziemi i oparł łeb o skałę na krawędzi źródełka. A wtedy coś zobaczył.

Słabiutki, blady blask. W otworze definitywnie znajdował się jakiś niewielki przedmiot o magicznych właściwościach. Pytanie tylko, czy było to coś, co blokowało przepływ magii w źródełku, czy wręcz przeciwnie - obiekt będący jej źródłem.

Ron podskoczył podekscytowany, a czekający w oddali kirin drgnął z zaskoczenia. Lis postanowił sobie, że wydobędzie przedmiot z otworu. Tylko jak? Gdyby był na powierzchni, posłużyłby się patykiem, pod ziemią jednak ciężko takie znaleźć.

Nim się obejrzał, kirin zbliżył się do lisa i zawisnął mu nad ramieniem, z ciekawością przyglądając się jego poczynaniom. Wtedy lisa olśniło.

- Wsadź tu pazur - polecił Ron.

- Ale wtedy uszkodzę źródełko! - Protestował kirin.

- Właśnie o to chodzi. No dalej, to chyba twoja jedyna szansa - zachęcał go Ron.

Kirin z ostrożnością wepchnął szpon do dziury, jednak nawet pomimo delikatności, nie udało mu się dokonać tego bez uszkodzenia otaczającej otwór skały. Smok cofnął łapę przerażony.

Ron zaczął odtrącać poluzowane kamienie. W końcu mógł sięgnąć po świecący obiekt, który okazał się być sporym kryształem. Przedmiot emitował też pulsujące ciepło, jednak zarówno ono, jak i światło sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz wygasnąć. Lis zaczął przyglądać mu się uważnie. Nigdy wcześniej nie widział podobnego minerału.

- Kamień księżycowy - oświadczył smok. - Ale jakiś... blady. Co nam po kamieniu księżycowym? - Zapytał, a wąsy przy jego pysku opadły smutno.

- Księżycowy, powiadasz? Ha! - Wykrzyknął Ron, który już miał pomysł, co mógłby z kryształem zrobić, choć nie wierzył, że jego plan może wypalić.

Popędził z kamieniem w stronę promyka światła, który przedostał się do jaskini przez niewielką szczelinę w sklepieniu. Po swoim poziomie zmęczenia, jak i po bladości promyka, mógł się jedynie domyślać, że była noc.

W momencie, gdy światło padło na kamień, zaczął on się świecić z coraz większą intensywnością, po chwili rozgrzał się też do tego stopnia, że Ron nie mógł już go dalej utrzymać w pysku. Upuścił kamień, który zdawał się dalej "ładować swoje baterie".

Gdy w końcu kryształ wchłonął w siebie tyle księżycowej energii, że nie można było patrzeć na oślepiający blask, stało się coś niezwykłego.

Z kamienia zaczęła wypływać woda.

Ron rozdziawił pyszczek, zdumiony całą tą przygodą z kamieniem, a Kirin uradowany popędził w jego stronę.

Smok wręcz promieniał energią, a gdy tylko woda sięgnęła jego łap, przez jego ciało przemknął zdumiewający błysk, który zdawał się regenerować jego zmatowiałe łuski.

Woda dosięgła też łap Rona, jednak ten nie był do końca zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie był najlepszym pływakiem.

Kirin, widząc niepokój na lisim pyszczku, delikatnie chwycił rudzielca w zęby i postawił na swoim grzbiecie. Lis zachwiał się, jednak szybko udało mu się odzyskać równowagę.

Z tej wysokości miał dobry widok na jaskinię, która powoli wypełniała się wodą. Pod jej powierzchnią dało się dostrzec księżycowy kryształ, którego blask, stłumiony przez wodę, rozświetlał całe pomieszczenie. Ron dostrzegł rysunki naskalne i bujnie rozwijającą się roślinność (wszak lis nie mógł wiedzieć, że w rzeczywistości były to pewne gatunki grzybów), których nie mógł dostrzec w ciemności. Jaskinia wyglądała pięknie. Co nie znaczyło, że chciałby tu zostać na zawsze.

- Chyba jestem ci winien przysługę - oświadczył kirin, jakby czytał w lisich myślach.

- Wiesz może, jak wydostać się stąd na powierzchnię?

- Da się zrobić.

Smok skupił swe spojrzenie w punkcie jaskini znajdującym się dokładnie pod otworem w sklepieniu. Uniósł wodę z tego miejsca do góry na kształt fontanny, która po chwili sięgnęła szczeliny, poszerzając ją znacznie.

Kirin obniżył fontannę do poziomu lisa i gestem zasugerował mu, by ten na nią wskoczył. Ron, z dozą nieufności, odbił się od grzbietu stworzenia i wylądował w chłodnej wodzie.

- Żegnaj! - Usłyszał od smoka.

Zaczął panicznie machać łapami, by utrzymać chociażby czubek nosa na powierzchni. Czuł, jak woda zalewa mu uszy i walczył, by nie dostała się też do jego płuc. Nim się jednak zorientował, jedna z łap natrafiła na twardą ziemię. Ron desperacko wydostał się z wody i w końcu był już na polanie.

- Dziękuję - wymamrotał do dziury. Swoją drogą pomyślał, że teraz przydałoby się ją jakoś zasklepić, jednak to już nie było jego zmartwienie.

Lis otrzepał się z wody, a kątem oka zauważył, że jego pojawienie się w tym miejscu spłoszyło jakieś sarny.

Nie podobało mu się jego położenie. Nie wiedział, gdzie jest. W dodatku był środek zimowej nocy, a on miał mokre futro. Głód doskwierał mu coraz bardziej. Cóż, miewał lepsze dni.

Jakimś jednak dziwacznym zrządzeniem losu, udało mu się w oddali dostrzec znajomą sylwetkę jednego z członków stada. Popędził w stronę znajomej, a wysiłek fizyczny choć minimalnie go rozgrzał.

I tak, przed oczyma wspomnianej osoby, stanął lis: przemarznięty, zagubiony, a jego brzuch burczał tak głośno, że nawet ona była w stanie go usłyszeć.

- Nie chciałbyś się u mnie ogrzać? - Zaproponowała, wcześniej wypluwszy dorodnego zająca, którego trzymała w pysku.

- Ch-chętnie. To był dłu-ugi dzień - odparł lis, którego głos drżał z zimna.

I tak, lis i... samica bliżej nieokreślonego gatunku (jakich w tym stadzie pełno), udali się do ciepłej, suchej jaskini.

 Koniec.

(2426 słów)

Sojusz!


Witam i zapraszam do odwiedzenia strony naszych nowych sojuszników!


https://inthefootstepsofstrangepaws.blogspot.com/


Ich blog'a znajdziecie, także w odnośniku "Sojusznicy".

Mam nadzieję, że będzie to owocna współpraca
~Abra ;3

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Sojusz!

Witam i zapraszam do odwiedzenia strony naszych nowych sojuszników!


https://watahazewukrwi.blogspot.com/

Ich blog'a znajdziecie, także w odnośniku "Sojusznicy".

Mam nadzieję, że będzie to owocna współpraca
~Abra ;3

niedziela, 24 grudnia 2017

Życzenia Świąteczne!


Witam wszystkich!

Z racji, iż na tyle ciężko przeoczyć jest Świąteczny dzień, nawet mi udało się zapamiętać, by złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia.

Życzę każdemu z Was miłego Wigilijnego wieczoru w gronie rodzinnym (Oj, Fer ;c), iście rodzinnej atmosfery i smacznych potraw. Aby prezenty wywołały szeroki uśmiech na Waszych twarzach oraz byście nie zapomnieli podziękować każdej pojedynczej osobie, która to zorganizowała.

Życzę Wam spokojnego wolnego Świątecznego (tylko spróbujcie mi się tu połamać!), no i nie zapominając o pierwszym stycznia wystrzałowego sylwestra, spędzonego w akompaniamencie wybuchów różnobarwnych petard i fajerwerków.

Życzę Wam trwałego dążenia do spełniania swoich postanowień, byście mieli siłę, byli zdrowi, a także abyście nie zagubili się w towarzyszącym codziennej egzystencji zgiełku.


Smacznego opłatka, który powinno się jeść codziennie!
~Abra ;3

piątek, 22 grudnia 2017

Banner!







Banner jest mojego autorstwa i zwracam się z prośbą do wszystkich zaglądających tu sojuszników, ażeby zaktualizowali go na swym blog'u. Już niedługo znaleźć go będzie można w nowej zakładce poświęconej reklamie.


Pozdrawiam
~Abra ;3

wtorek, 19 grudnia 2017

Ogłoszenie!

Witam! W związku z kolejnymi nowościami na blog'u, zamiast wspominać o nich każdemu po kolei, ujmę to w jednym poście.


Po pierwsze:
Zaktualizowałam strony Waszych stworzeń (startowa liczba Divitae i reputacje), także proszę o zapoznanie się ze stroną swego stworzenia i poinformowanie mnie o różnorakich niedociągnięciach.


Po drugie:
Dzięki wspominkowi Ron'a przypomniałam sobie, że muszę sprostować kwestię zdobywania Divitae. Co, i jak dowiecie się na stronie Waluty i przedmiotów.


Po trzecie:
Zaktualizowane zostały tereny grupy, więc koniecznie tam zajrzyjcie.


Po czwarte:
Nagrody, które można zdobyć w poszczególnych zadaniach, to:


ZADANIE 1

1. +20 punktów reputacji do wybranego przez siebie gatunku oraz bon na 35 Divitae
2. +10 punktów reputacji do wybranego przez siebie gatunku oraz bon na 20 Divitae
3. +5 punktów reputacji do wybranego przez siebie gatunku oraz bon na Eliksir Snu

Minimalna ilość słów w tym zadaniu to 300.


ZADANIE 2

1. +5 punktów do reputacji wybranego przez siebie gatunku oraz bon na Eliksir Transformujący
2. Bon na Eliksir Miłosny
3. Bon na 10 Divitae

Minimalna ilość słów w tym opowiadaniu to 300.


Po piąte:
Z racji, iż dopiero teraz uświadomiłam sobie, że niecały tydzień czasu, to troszkę mało, więc przedłużam czas na wysyłanie swych cudownych prac do piątku 29.12. Jest Nas mało, przez co każdy z Was może wysłać opka do obu zadań.


Pozdrawiam!
~Abra

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Ron (CD Liarra) - Bestia z krzaków

- Ciekawe, czy równie wielki chłód nosicie w sercach – może próba dopieczenia kilka razy większemu od siebie stworzeniu nie była najmądrzejszym posunięciem, jednak Ron wprost nie mógł nie wykorzystać tej okazji.
Spodziewał się, że na pysku wilczycy pojawi się wyraz irytacji, tymczasem znalazł tam niepokój. Liarra wskazała nosem na krzaki, w których najwidoczniej coś się czaiło. Ron skarcił się w duchu; jak mógł tego nie usłyszeć?
Zaczął rozważać ucieczkę. Instynkt podpowiadał mu, że jego smukłe, zwinne ciało jest zdolne do szybszego biegu niż ciało wilczycy o ciężkiej, umięśnionej sylwetce. Uznał z resztą, że Liarra poradzi sobie z ewentualnym napastnikiem. Wyglądała na twardą.
Lis zdążył jedynie podnieść jedną ze swoich łap z wilgotnej ziemi, a z pokrytych suchymi liśćmi krzaków wytoczyła się sylwetka…
- Co to właściwie jest?! – Wykrzyknął Ron, który zdecydował się jedynie odskoczyć do tyłu, a z ucieczki zrobić plan B. Nie umknęło jego uwadze, że Liarra również ze zdziwieniem odsunęła się od stworzenia.
Taak… Stworzenia o krępym, owłosionym ciele okrytym ciemnym płaszczem, spod którego wystawał całkiem długi ogon. Stwór kręcił się w miejscu, próbując za pomocą łap strzepać coś ze swojej twarzy. Dopiero, kiedy udało mu się pozbyć przyczepionej wcześniej do czoła pijawki, która zostawiła po sobie krwawy ślad, odwrócił się w stronę naszych bohaterów.
Ron i Liarra wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Obydwoje mieli napięte ciała, gotowe, by w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
- Jestem Rogue. I wydaje mi się, że zasługuję na lepsze określenie niż „coś” – odezwał się nieznajomy, ku wielkiemu zdziwieniu Rona, który wcześniej miał go za niemowę (ileż razy popełni ten sam błąd podczas pobytu w tej krainie?).
Rogue stał sobie jak gdyby nigdy nic, przenosząc spojrzenie z pyska lisa na wilczy i z powrotem. Zdawał się w ogóle nie przejmować rubinową strużką krwi ściekającą mu po czole. Na jego twarzy malował się spokój, jednak ciężko było określić, czy nie była to tylko maska, za którą kryły się gwałtowniejsze emocje. Widać było, że czekał teraz na ruch z naszej strony.
- Nie chcesz z tym iść do medyka? – Przełamała się w końcu Liarra, wskazując łapą na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu przytwierdzona była pijawka. Ron odniósł wrażenie, że wilczyca składa propozycję tylko po to, by przerwać niezręczną ciszę.
Fakt, że nie znali osobnika przemawiał raczej za teorią, że nie należy on do grupy, choć nieznajomość ta mogła też wynikać z faktu, że dopiero tu dołączyli. Lis postanowił jednak podjąć temat: dać obcemu do zrozumienia, że nie są sami i że okazując im agresję, Rogue mógłby ściągnąć na siebie gniew całego stada.
- Mamy spore stado, na pewno znalazłby się ktoś, kto byłby w stanie pomóc – Ron uśmiechnął się krzywo. Sama propozycja wyprawy do medyka z powodu niegroźnej pijawki wydawała mu się nieco komiczna, ale nie ośmielił się wypowiedzieć tego na głos. Liczył na to, że nieznajomy uzna propozycję za równie śmieszną i po prostu od nich odejdzie.
- To jak, idziesz? – Zapytała z uśmiechem Liarra.







Rogue?

niedziela, 17 grudnia 2017

Pierwszy konkurs!

Witam wszystkich w tym iście pokręconym czasie, kiedy to puszczają piosenki świąteczne, a nie ma nawet połowy grudnia! A... Czekajcie... Jednak jest już połowa grudnia...


W taki oto sposób uświadomiłam sobie, że wypadałoby zorganizować jakiś konkurs. Pierwszy konkurs na tym blog'u... Więc wiecie - Historyczna chwila.


Ażeby wziąć udział w konkursie, należy (niespodzianka tego roku) wysłać opowiadanie, w którym zawarte będzie jedno z poniższych zadań. Nagrodą będzie podwyższenie swej reputacji u wybranego gatunku (o pojęciu reputacji oraz czym ona właściwie jest, dowiecie się w zakładce "-Gatunki stworzeń i reputacja-"), lub "karta podarunkowa" (obczajcie żart sytuacyjny, gdzie atakują nas takimi plastikowymi, atrakcyjnymi bonami w każdym sklepie) na wybrany przez siebie przedmiot, czy eliksir ("-Waluta i przedmioty-" na Ciebie czeka ;P)


Przejdźmy, więc do zadań!


ZADANIE 1


Przy poszukiwaniu potencjalnego obiadu (lub ziół, jeśli ktoś przerzucił się na weganizm) trafiasz na nieznaną przez siebie jaskinię. Rozum każe uciekać, a serce spragnione przygód wrzeszczy, byś wkroczył w nieznane. Wybierasz piskliwy głosik największego mięśnia swego organizmu. Ciemność narzuciła swą enigmatyczną płachtę na otaczający Twą postać świat. Musisz zdać się na słuch i węch. Zaciągasz się dusznym powietrzem i ruszasz dalej. Po serii niezgrabnych potknięć o wszystko, co mogło napatoczyć się pod Twoje łapy, w końcu słyszysz odległy szmer. Podążasz za nim.

- Brawo... Gratulacje... - Syczący szept otulił Twe uszy.

- Kim jesteś? - Wołasz w nicość, a nie doczekując się odpowiedzi stąpasz twardo dalej.

- Dotarłeś tutaj... Samotnie, mój ty strudzony wędrowcze... - Szept powrócił, zakłócając względną ciszę.

- Czego chcesz...? - Pytasz podejrzliwie, jednocześnie próbując się nieśmiało wycofać.

- Pomocy... Pragnę tylko pomocy... Podejdź tutaj i uratuj mnie, proszę!

Stawiasz uszy na sztorc, określając domniemane umiejscowienie stworzenia. W końcu dojrzewasz odległy blask, a pod nim... Pod nim dostrzegasz osobliwą postać...

Kim była ta postać? Co takiego jej się przytrafiło, że oczekiwała pomocy? Odpowiedzi na te pytania możesz zapewnić mi tylko ty.

Gdy będziesz pisać opowiadanie, uzupełniające powyższą opowieść dopisz na końcu tekstu "Etykieta - Zadanie 1". 


ZADANIE 2

Atmosfera sprzyjająca świętowaniu udzieliła się również i Tobie. Postanawiasz zacząć przygotowania do Świąt. Sporządzasz, więc listę:

- Choinka
- Dekoracje
- Jedzenie
- Goście
- Najlepsze Święta w moim życiu

Co zrobisz, by móc odhaczyć powyższe punkty?

Gdy będziesz pisać opowiadanie, uzupełniające powyższą opowieść dopisz na końcu tekstu "Etykieta - Zadanie 2". 


Mam nadzieję, że w całym tym zgiełku odnajdziecie chwilkę na dodatkowe udzielanie się na blog'u (; Konkurs kończy się, wraz z rozpoczęciem Świąt! (To znaczy 24.12... Jakby ktoś nie wiedział) 

Przedwczesnych wesołych Świąt!
~Abra






sobota, 16 grudnia 2017

Liarra (CD Ron) - "Tęsknota"


Szła przez płożące się maliny, wbijając sobie w opuszki łap kolce, na co tylko zagryzła szczękę nie chcąc robić z siebie ofiary. Była głodna i niewyspana. Tutejszy klimat był dla niej za ciepły, mimo, iż Eros wybrała dla niej najchłodniejszy sektor. Wilczyca po chwili zatrzymała się i spuściła łeb, wydychając ciężko lodowate powietrze, które przez wilgotny, mglisty, i ciepły poranek przybrało formę bialuteńkiego, gęstego dymu. Zamknęła zła oczy, czując, że jest głodna, i to bardzo. Musiała coś zjeść, szybko, inaczej straci zupełnie siły, a wtedy już w ogóle nie wróci do domu. Po chwili stanęła, i zastrzygła ogromnymi uszami, patrząc przerażona przed siebie. Słyszała ciche piski, przypominające skrobanie pazurami o metal. A takie odgłosy, mogło wydawać tylko jedne zwierzę. Puściła się biegiem, a ciężkie uderzanie łap o ziemie z pewnością płoszyło wszelką zwierzynę dookoła. Zatrzymała się w spowitym mgłą zagajniku, unosząc łeb.


- Nie wierzę... - Powiedziała cicho oczarowana, widząc dużego ptaka siedzącego na gałęzi.


Wyglądał jak Feniks, jednak ten był niebieski, a na piórach ogonowych malowało się coś na rodzaj lodu. Jak widać nie tylko ona uciekła ze swojego domu. Kiedy dość pokaźnych rozmiarów ptaszysko wzbiło się do góry, i zaczęło pikować na dół, wilczyna zaczęła się z nim ścigać, chociaż nie miała za dużych szans. Patrząc za siebie, zobaczyła smugę lodu, jaką obydwa zwierzęta zostawiły po biegu.


- Brakuje mi gór i lodu i śniegu. I domu - Powiedziała cicho, przejeżdżając łapą po topniejącym lodzie.


Uniosła zawiedziona łeb, kiedy niemowy przyjaciel zaszybował na niebie, i odleciał, w poszukiwaniu lepszych warunków do życia. Wilczyca dopiero teraz zobaczyła lisa, kiedy ten niezdarnie nadepnął na gałąź.


- Co to jest - Powiedział rudzielec, patrząc z niesmakiem na lód, a raczej jego resztki. Coraz bardziej dziwne zachowanie Liar mu się nie podobało.


- To... Sama nie wiem. Każde stworzenie z mojej krainy tak ma. Zostawia po sobie smugę lodu, kiedy jest nam za ciepło.


Popatrzyła na właściciela rudej kity z wyższością, jednak nie na długo. Postawiła uszy, coś czaiło się w krzakach...




Ron?

sobota, 9 grudnia 2017

Ron (CD Liarra) - "Nocne eskapady?"

Ron wszedł powoli do jaskini, która powitała go wilgotnym, ziemistym zapachem. Omiótł ją wzrokiem, po czym bez słowa udał się w jak najbardziej oddalony od miejsca spoczynku Liarry kąt. Wciąż w milczeniu, zatoczył kilka kółek w miejscu, po czym ułożył się do snu, zakrywając czarny węgielek nosa swą gęstą, rudą kitą. Zamknął oczy. Wykonał jeden głośniejszy wydech, po którym jego oddech przybrał już spokojny, miarowy rytm.
- Dobranoc – usłyszał. Wychwycił w głosie wilczycy chłód. Nie dało się nie zauważyć, że jej grzeczność była wymuszona.
- Dobranoc – odpowiedział cicho, mając nadzieję, że w jego głosie nie dało się dosłyszeć nuty irytacji wywołanej przerwaniem procesu usypiania.
 Nie minęło dużo czasu, a od strony wilczycy zaczęły dobiegać liczne… pochrapywania? No, może niekoniecznie to, ale oddech miała ciężki, co nie było z resztą dziwne, biorąc pod uwagę budowę jej ciała. Silne, zahartowane w górach płuca, z pewnością pobierały więcej powietrza niż te u przeciętnego wilka. Ron z niezadowoleniem wyciągnął jedną z łap spod swojego ciała i przygniótł nią swoje uszy, by choć trochę stłumić dźwięki. Nie miał ochoty budzić Liarry i wdawać się z nią w awanturę; w końcu to i tak sytuacja na, miał nadzieję, jedną noc.
 
*
 
Obudził się jeszcze przed świtem. Nie miał ochoty na przewracanie się z boku na bok w jaskini, toteż wstał, wygiął zesztywniały kręgosłup w łuk, aby go rozciągnąć, i ostrożnym krokiem ruszył przed siebie. Starał się stąpać cicho, aby nie obudzić Liarry – wolał sobie nawet nie wyobrażać, jaką reakcje mogłaby u niej wywołać tak wczesna pobudka! Kiedy więc, przeszedłszy zaledwie parę kroków, spojrzał w stronę jej legowiska, ogarnęło go zdziwienie – posłanie było puste. Ruszył przed siebie, już pewniej stawiając łapy. Opuściwszy jaskinię, rozejrzał się na boki, zastanawiając się, w którą stronę się udać. Jego wzrok spoczął na spowitej w ciemności sylwetce Liarry, która oddalała się na tle polany. Lis, wiedziony czystą ciekawością (no, może bardziej podejrzliwością), postanowił siedzieć jej na ogonie.
 
 
Liarra?

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Liarra (CD Eros) - "Zaufanie to podstawa"

Przy każdym jednym kroku, wilczyca zostawiała lekko zaszronione ślady. Co prawda, po chwili delikatna otoczka lodu się topiła, na co Liar patrzyła z niesmakiem. Brakowało jej gór, i to bardzo. Słysząc ciche szepty, postawiła szybko uszy.

-Słyszałam, lisie. Słuch mam, akurat bardzo dobry. - powiedziała, śmiejąc się cicho pod nosem.

Oddaliła się od zwierząt, widząc, jak rudzielec zgromił ją wzrokiem. Musi pokazać, że nie chce ich zdominować, szczególnie Eros, u której na jakiś czas musi się zatrzymać i dowiedzieć co-nieco o tutejszych terenach.

- Tutaj spędzicie trochę czasu... - oznajmiła Eros. - To najchłodniejszy sektor. Potem wymyślę lepsze miejsce...

Kiedy przyszli, popatrzyła na wszystko czujnym okiem. Kilkoro szczeniąt, paręnaście dorosłych wilków, nieco młodzieniaszków... Czuła się taka... Wyrośnięta. No cóż, wzrost tutaj odgrywał znaczącą rolę. Poza tym, Wolferoony są masywniej zbudowane od zwinnych lisów, czy gatunku jej nowej znajomej. Widząc wzrok niektórych dorosłych osobników skarciła się w duszy za to, że znowu musi użyć kłamstwa i gry aktorskiej, po czym przybrała najbardziej niewinną, zbitą, i niepewną postawę, na jaką ją było stać, chowając się delikatnie za Eros. Wilczyca nie miała najmniejszego pojęcia, jak zacząć rozmowę. Przedstawić się? Wytłumaczyć, co tu robi? Patrzyła na wszystkich po kolei, i zaczęła mówić pewnym tonem, chociaż zdało wyczuć się tam nutę uległości.

-(..) sytuacja zmusiła mnie do opuszczenia moich terenów. Głód owił całą mą krainę, dom został zniszczony, a dzikie bestie, takie jak ta, która zostawiła mi pamiątkę po sobie na oku - prostuje się, mówiąc pewniej - ...Beztrosko zaczęły przekraczać granice swoich terenów.

-A on...? -rzekł któryś ze starszych wilków, patrząc z dystansem na Ron'a, który widać, że średnio chciał wierzyć pasiastemu wilkowi- Co on tu robi?

Liar popatrzyła przelotnie na Eros. Widać, że się nieco zamieszała. Przecież lis jest tutejszy, od biedy by sobie poradził, ale przecież, jak ma możliwość darmowego, nie kosztującego go grosz wysiłku jedzenia, to czemu by nie skorzystać... Ach, te jakże oczywiste cechy gatunku...

-Lis nazywa się Ron... Prosił o przenocowanie i jedzenie... Nie możemy mu odmówić, prawda? -powiedziała już pewniej, broniąc rudzielca.

Ktoś tu ma dobre serce. Za dobre. W moich stronach byś tym sposobem nie przetrwała, kruszyno. -pomyślała Liar.

-Tak, proszę o pomoc... Odwdzięczę się...
Jasne lisie. Z całą pewnością. - pomyślała szybko, patrząc na niego z politowaniem. Przestała słuchać, o czym mówią pozostałe wilki, aż do momentu, kiedy Eros stanęła przed nią, niemalże krzycząc.

-Liar, Ron...chodźcie. Pokażę wam, gdzie możecie przenocować.

Wolferoon ruszył za nią od razu, posyłając wilkom wdzięczne, łagodne spojrzenie. Cudownie, jedno z głowy. Kiedy stanęli przed wysoką grotą popatrzyła karcąco na lisa. Dlaczego jest tylko jedna... Ma przebywać z kimś innym?! Z zamyśleń znowu wyrwał ją łagodny głos łaciatej wilczycy.

-Możecie tu zostać na jakiś czas.

-Ale, że obaj? -powiedział z niesmakiem lis, na co Liar tylko się skrzywiła.

-Tak, to chyba nie problem, prawda? -powiedziała na tyle pewnym tonem, że rudzielec uległ. - zobaczymy się jutro. -tylko tyle mówiąc, wróciła do rodziny.

Liar nie czekając na Ron'a znalazła sobie miejsce, gdzieś w głębi jaskini, i kładąc się, westchnęła głęboko. Nie ufała lisowi. Nie ufała nikomu. Może czas to zmienić, przynajmniej do powrotu w góry...?


Ron?

niedziela, 3 grudnia 2017

Eros (CD Liarra) - "Kłamliwa i niegodna zaufania"

- Daleko jeszcze? - zagadnął zniechęcony lis.

Westchnęła cicho. Coraz bardziej żałowała swej decyzji, odnośnie przyjęcia chytrego Rudzielca do stada. Nie lubiła, jednak spisywać kogoś na straty - Może w środku jest zupełnie inny?

Wdepnęła w rozległą kałużę, ochlapując Ron'a, który odskoczył i syknął cicho pod nosem.

- Nie. Zostały z dwie-trzy minuty... - odparła.

Nagle coś głucho łupnęło o ziemię. Przed jej oczyma stanęło wysokie, dziwaczne stworzenie.

Czuła, że oczy jej błysnęły. Był to najprawdziwszy egzemplarz Wolferoon'a!

Coś zaniepokoiło ją, jednak. Stworzenia te zamieszkują wierzchołki gór, lub wysokie granie, a nie Araykę. Ani południową, ani północną, a już na pewno nie równiny, na jakich się znajdują.

Tymczasem przybysz pochylił łeb i położył po sobie długie uszy.

Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to blizna rozchodząca się od środka pobielałego oka. Ewidentnie nikt o nią wcześniej nie zadbał; rana, w prawdzie, zespoiła się, lecz niektóre skrawki rozdartego mięsa, wciąż świeciły charakterystycznym dla nagiej skóry różem. A taka blizna winna pokryta być, przynajmniej szczenięcym meszkiem, zwłaszcza, że nie wyglądała na wcale taką nową.

- Witam... - jako pierwszy rozbrzmiał przenikliwy głos Ron'a.

- Witam. - Wilczyca odparła krótko, z charakterystycznym dla mieszkańców gór szorstkim akcentem.

- Mogę wiedzieć, co Cię tu sprowadza? - wyrwało jej się.

Wolferoon spojrzał jej prosto w oczy i odrzekł:

- Lodowce zasypały moją jaskinię. Musiałam znaleźć jakąś drogę ucieczki, więc udałam się w dół zboczy. Po długiej tułaczce trafiłam tutaj...

Jej głos zdawał się być pełen bólu i taki prawdziwy... Nie mogła, po prostu nie mogła nie mówić czystej, niczym nie zmąconej prawdy.

- Możesz zakwaterować się na moich terenach... Warunki, pewnie nie będą Ci sprzyjały, lecz cóż poradzić - tylko tyle mogę Ci zaoferować.

Wilczyca postawiła uszy.

- Byłabym dozgonnie wdzięczna. Jestem Liarra - Liar.

- A ja Eros. Miło mi Cię poznać. Chodź; zaprowadzę Cię.

Ruszyli razem, wydeptaną przez dziką zwierzynę ścieżką, a gdy Liar się oddaliła, Rudzielec, który dotąd milczał przemówił:

- Ona jest jakaś dziwna... Kłamliwa. Nie powinnaś jej ufać.

Kłamliwa? Nie godna zaufania? Możecie sobie przybić piątkę...




Liar? ^^

Liarra - "Śnieżnooki kłamca"

Im dłużej szłam przesiąkniętą wilgocią ścieżką tym bardziej tęskniłam za pięknym obitym lodem krajobrazem gór. Tutaj... Ehhh. Wszędzie błoto, w dodatku zaczął siąpić deszcz. Skuliłam pysk, kiedy z dużych liści nagle spadła większa ilość wody. Jedynym powodem, dla którego zrezygnowałam z gór jest głód, jaki owił tamte krainy. Musiałam stamtąd uciekać. Prędzej czy później zginęłabym przez skrajne wycieńczenie. Szłam tak dłuższą chwilę, użalając się nad własnym losem, kiedy usłyszałam z daleka szelest w głębi lasu. Zastrzygłam dużymi uszami, lokalizując w momencie zająca. Może i był z lekka wychudzony, ale nie mogę teraz wybrzydzać. Niewiele myśląc rzuciłam się w pogoń, jednak na marne się to zdało, małe i szybkie stworzenie było zwinniejsze niż przerośnięty wilk nieradzący sobie w gęstwinie gałęzi i dzikich, płożących się po ziemi malin. Zacisnęłam zęby, przybierając wściekły wyraz pyska, i patrzyłam w stronę, gdzie zniknął mój obiad. Szłam następne pół dnia, czując, jak sierść na szyi zaczęła się kleić, pędzel na ogonie zupełnie przemókł, a ja wyglądałam jak siedem nieszczęść, w dodatku głodne i zmęczone. Patrzyłam na przewalone drzewa, które na swój sposób utworzyły wysoką pionową półkę. Wybiłam się mocno, i wbijając mocno przednie łapy w korę drzew podciągnęłam się, stając na moim tymczasowym legowisku. Zwiesiłam przednie łapy, oparłam na nich pysk, i nastawiając uszy słuchałam, czy może gdzieś w pobliżu nie napatoczy się jakaś sarna, zając, czy chociażby jakiś gryzoń. Nie wiele musiałam czekać, już po chwili usłyszałam czyjeś głosy. Bez problemu daleka zobaczyłam wilka z łatami na grzbiecie, który szedł... Z lisem? Gdy przechodzili obok, niewiele myśląc zeskoczyłam z wysokich pni drzew, lądując ciężko na ziemi. Patrzyłam to na jedno, to na drugie, skanując ich czujnie wzrokiem. Wyprostowałam się i położyłam uszy, dając im do zrozumienia, że nie chcę walczyć, i czekałam, czy którekolwiek zacznie rozmowę...
 
 
 
Eros

sobota, 2 grudnia 2017

-Powitajmy Liarr'ę-


Oto nasza nowa postać!

Liarra



Znajdziecie ją w odnośniku "Samice".


~Mam nadzieję, że będziesz się z Nami świetnie bawić

Eros (CD Ron) - "Lisi manipulant"

Ciche kichnięcie zwróciło jej uwagę. Zastrzygła uszami, pragnąc usłyszeć coś jeszcze. 

- Halo? - rzuciła w przestrzeń, między drzewami.

Gdzieś niedaleko rozbrzmiało pełne ulgi westchnięcie.

- A już myślałem, że jesteś jakiś rozumny inaczej! 

Zza krzaka wyłonił się wąski pysk, zakończony węgielkowatym nosem. Bursztynowe, lekko zwężone oczy wyraźnie monitorowały każdy jej ruch. Przez chwilę zatrzymały się na jej łapach, zwieńczonych pazurami, a ruda istota szybko przekalkulowała swoje szanse na przeżycie, w razie gdyby ona sama nie była przyjaźnie nastawiona.

- Jestem samicą. - odparła chłodno. W między czasie nie umknął jej, przecież fakt, że właściciel rudej kity zwrócił się do niej w formie męskiej.

- Och... - Rudzielec zmieszał się, ale tylko na chwilę. - Wybacz. Przecież to oczywiste, że jesteś samicą! Ta postawa, iście filigranowa sylwetka i prawdziwie damskie oczęta! Jak mogłem nie zauważyć? Prawdziwy ze mnie głupiec!

Typowy lis...

Przemknęło jej przez myśl. 

Komplemenciarz, słuchacz, przyjaciel i największy wróg w jednym. A to wszystko, pewnie za jakąś nową, niestworzoną walutę, typu "sekrety', czy "informacje".

- Cieszy mnie, że nie umknęło to Twej uwadze...

Oczy lisa zwęziły się jeszcze bardziej, a on sam pochylił się spoufale.

- Skoro nasza rozmowa tak miło się ciągnie, to może jesteś w stanie zaoferować mi schronienie i jakiś posiłek? Padam z głodu, a taka dama, jak ty, zapewne nie odmówi mi pomocy!

Zacisnęła zęby. Głupi, lisi manipulanci!

- Istotnie, posiadam pewną niezamieszkaną norę. Trudno, jednak wynajmować schronienie komuś, kogo imię nie rozbrzmiało jeszcze, ni razu, podczas tej zajmującej rozmowy.

Lis przymilne pochylił łeb.

- Ach! Musiało to umknąć mej uwadze! Jestem Ron...

- Czyli Ronald?

Rudzielec, wyraźnie zniesmaczony cofnął się nieco.

- Jeśli możesz, to, mimo wszystko wolałbym Rona... A Twoje imię brzmi...?

- Eros. - odrzekła krótko.

Między nimi zapadła cisza. Niezbyt przyjemna.

- A więc gdzie ta nora? - zapytał Ron, będąc wyraźnie zniecierpliwionym.

- Na terenach mojego stada.

Uszy Rudzielca uniosły się, a oczy błysnęły chytrze.

- Wybornie! Nie dość, że taka inteligentna, to jeszcze prosperuje własnym stadem i terenami! Nie szukasz może kogoś? Kogoś, kto zadbałby o interesy grupy? W zamian oczekuję tylko schronienia i przyzwolenia na polowanie!

Ta nieoczekiwana propozycja zaskoczyła ją.

Nie.

- Oczywiście. Idealnie trafiłeś, bo akurat kogoś takiego szukam.

Przeklęty brak umiejętności odmowy.

Lis zadowolony skłonił się, mrucząc cicho:

- Prowadź, więc...


Ron?

Eros (CD Rouge) - "Właściciel wystrzępionej płachty"

Nagle zastygła. Oddech zamarł, a wzrok odpłynął nieobecny, choć nadal wpatrzony był w pewien daleki punkt.

Lało. Było to cudowne, gdyż tutejsze opady wzmacniały florę, przez co ta rozkwitała i można ją było podziwiać w pełnej krasie, ale i znaczyło, iż do końca dnia błoto będzie nieprzyjemnie mlaskać pod łapami, a sierść zacznie się lepić, plątać i stanie się dwa razy cięższa.

Fioletowo-szaro-zielony kształt nadal poruszał się dalej, niestrudzenie brnąc przez ulewę. W oddali zagrzmiało, powodując, że podskoczyła, wybudzając się ze swoistego szoku.

- Ej, ty! - spróbowała przekrzyczeć burzę.

Istota nic sobie z tego nie robiła. Może jej nie usłyszała, a może po prostu ją ignorowała... Jak to miało w zwyczaju większość stworzeń.

Nie chcąc spisywać nieznajomego osobnika na straty, ponowiła swą próbę.

Nic. Nadal.

Przygaszona zaczęła się odwracać. Krzyczała tak głośno, że niemożliwością byłoby jej nie usłyszeć. Osobnik miał ją gdzieś.

Nagle czarne niebo rozdarła błyskawica, której końcówka sięgnęła korony drzewa, tym samym ją zapalając. Pożar szybko się rozprzestrzenił, wkrótce zajmując całe drzewo. 

Z niebezpiecznej okolicy dało się usłyszeć stłumione "pyknięcie". Trzon drzewa, choć wytrzymały, w końcu poddał się najgorętszemu z żywiołów.

Kolejny trzask rozbrzmiał wśród burzy. Korona drzewa pochyliła się, zmuszając trzon do zastąpienia jej miejsca. Drzewo runęło prosto w stronę przybysza.

- Uważaj! 

Gardło ją zapiekło, struny głosowe niewyobrażalnie szarpnęły, a oczy rozszerzyły do maksymalnych rozmiarów.

Stwór dostrzegł zagrożenie, odskakując. Niestety, nawet jego refleks nie był w stanie uchronić go, przed jedną z grubszych gałęzi, która przygniotła jakąś część jego ciała.

Na szczęście ogień w kontakcie z mokrym błotem, dodatkowo nękany przez deszcz, szybko ugasł.

Podbiegła i pomogła skamlącemu cicho stworzeniu, odzianemu w jakąś dziwaczną płachtę.

Gałąź po kilku kopniakach ustąpiła. Pomogła wstać przybyszowi i dysząc cicho wskazała pierwszą-lepszą grotę w okolicy.

Stwór zrozumiał nieme polecenie i pognał zaraz za nią, w kierunku względnie suchego schronienia.

Dopiero gdy wbiegli do nory i złapali kilka oddechów, raczył się odezwać.

- Dziękuję... - Jego głos wciąż przesiąknięty był niechcianą dawką adrenaliny, a sama postać stworzenia drżała.

- Jasne. - Odpowiedziała niezbyt składnie i padła na ziemię, również trzęsąc się.

Przybysz ciężko przełknął ślinę i pochylił łeb, dopiero po chwili zdradzając:

- Jestem Rouge.

- Eros... - Znów posłużyła się krótką i niezbyt składną odpowiedzią.

- Czy wiesz... - Potrzebował przerwy na zaczerpnięcie powietrza. - ... gdzie jestem?

Westchnęła cicho, czując, że jej oddech powoli się wyrównuje.

- Na terenach mojego stada...

Istota potrzebowała chwili na przetrawienie nowej informacji.

- Jak się nazywa to stado?

- Ach... - jęknęła cicho. - To dość długa nazwa. W skrócie mówić można ITFOSP.

- Itfosp? 

- Przeliterować? - zaoferowała, nieco dokuczliwe.

- Nie, nie... - Odmówił grzecznie. - Prowadzicie może rekrutację?

Zamyśliła się, powstając.

- Tak... - Starała się stłumić szalejące w niej emocje. Musiała być profesjonalna. 

- Więc... Czy... Może... Ja... Mógłbym? - zająknął się, odwracając wzrok.

O ile na początku zdawał się mieć do wszystkiego dystans, tak teraz był, po prostu nieco zagubionym, zawstydzonym swym położeniem, odzianym w mokrą szmatę stworem, o dziwnym wyglądzie. Idealny do jej stada.

- Wiesz... Nie wiem o Tobie za wiele, oprócz tego, że jesteś wysoki i masz dziwne zamiłowanie do noszenia na sobie podartych płacht.

- Słucham? - Zamrugał kilkakrotnie, po czym zrzucił z siebie tę przemoczoną szmatę. - O, nie!

Jej zdaniem bez niej wyglądał o wiele normalniej, więc nie rozumiała gdzie leży problem w utracie wystrzępionej płachty, także po prostu nic nie mówiła.

Chwycił materiał w pysk i spróbował go wysuszyć, miotając łbem na wszystkie strony. Nie przyniosło to żadnego efektu, prócz tego, że obsypani zostali kropelkami wody.

- Posłuchaj... - jęknęła w końcu. - To nic nie da.

Stwór spojrzał na swoje odzienie i z rezygnacją złożył je na ziemi.

- Znając nasze warunki klimatyczne, to... Coś, szybko wyschnie. Na razie musisz się obyć bez tego, ale chyba dasz radę.

Rouge przytaknął.

- Więc wracając do wątku: Może opowiesz mi o sobie? Poza tym, to nie widzę problemu.

- Naprawdę? - dopytał gorliwie.

- Em... No... Tak...

Istota z werwą nabrała powietrza w płuca i zaczęła opowiadać o sobie i o tym, skąd się tu wzięła.



Rouge

Ron - "Buszujący w zbożu?"

Ubłocone łapy, zmęczone już wielogodzinnym przedzieraniem się przez błotniste bagna, powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Rudzielec obrał więc za cel wędrówki najbliższy, wyglądający na pusty w środku, pień drzewa.Od wielu miesięcy zwiedzał świat, nigdzie jednak nie zabawił na dłużej. Także i tym razem, kiedy w końcu dotarł do wspomnianego wcześniej pniaka i urządził sobie w nim tymczasowe legowisko, nie przypuszczał, że spędzi w nim więcej niż kilka nocy. Nie zadał sobie nawet trudu, by pozbyć się pajęczyn i przynieść coś miękkiego do spania. Wystarczyło mu po prostu, że mógł położyć się na suchej ziemi. Wielogodzinna wędrówka zadziałała na niego lepiej niż jakikolwiek środek nasenny, rudzielec odpłynął bowiem w objęcia Morfeusza niemal natychmiast po zamknięciu bursztynowych oczu.Obudził go nowy dzień: łagodne promienie światła, odgłosy przyrody budzącej się do życia.Ron poczuł w brzuchu znajome uczucie, które, jak co ranka przypomniało mu o konieczności zjedzenia porannego posiłku. Lis przeciągnął się leniwie, rozprostowując kości po nocnym spoczynku. Ziewnął szeroko; białe kły mignęły w porannym słońcu. Nie miał potrzeby, aby poczynić jakiekolwiek przygotowania do polowania - najzwyczajniej w świecie wyszedł na zewnątrz.Świat zasłonięty był gęstą, poranną mgłą, jednak dało się spod niej dojrzeć pokrytą cieniutką warstwą topniejącego śniegu ziemię. Zima właśnie zawitała w te strony.Ron najeżył futro, licząc, że w ten sposób uda mu się zachować nieco więcej ciepła.Przyłożył nos do ziemi, zastrzygł uszami i rozpoczął poszukiwanie potencjalnego śniadania. Nie minęło dużo czasu, aż zwęszył trop niewątpliwie należący do zająca. Zapach ofiary zdecydowanie podsycił jego głód; z kiszek lisa dobiegało teraz głośne burczenie.Ron podążał za tropem, stopniowo zmniejszając swoją prędkość i starając się stąpać coraz ostrożniej, ciszej - w końcu zbliżał się do ofiary.W końcu udało mu się dostrzec zająca, który pasł się na polanie wśród uschłej trawy. Ale! Zając nie był tam sam.Całkiem niedaleko od niego dostrzegł dziwny kształt; stworzenie, jakiego nie widział nigdy wcześniej. Zwierzę wielkością dorównywało sarnie, jednak zdawało się być znacznie masywniejsze. Białe ciało pokrywały duże, brązowe łaty, jak u niektórych wiejskich kundli. Ron jednak wiedział, że nie jest to pies.Stworzenie zdawało się nie być zainteresowane zającem. Uważnie przyglądało się czemuś znajdującemu się przy ziemi - być może była to jakaś roślina lub owad, który zgapił się z zimowym spoczynkiem.Ron, ignorując głód, podszedł na odległość około piętnastu metrów od stworzenia, płosząc tym samym zająca, nie przejął się jednak ucieczką niedoszłego śniadania. Zżerała go ciekawość, a najeść będzie mógł później.Nie wiedział jednak, jak ma postąpić ze stworzeniem. Czy jest inteligentne? Drapieżne? Terytorialne?Wolał zachować bezpieczną odległość, która pozwoli mu uciec w razie, gdyby okazało się, że zwierz nie ma przyjacielskich zamiarów. Jako, że nie chciał zbłaźnić się sam przed sobą, odzywając się do stworzenia, które być może nie jest na tyle inteligentne, by znać mowę, po prostu kichnął, by zwrócić na siebie jego uwagę.Stwór podniósł łeb i spojrzał Ronowi prosto w oczy...

Eros?

Rouge - "Nowy Dom"

Oto historia o tym jak odnalazłem swoje miejsce na świecie. Kim jestem? Otóż nazywam się Rogue. Jest to imię które otrzymałem od mojego ojczyma, ale o tym w dalszej części historii. Czym jestem? Należę do gatunku Komion'ów. W teorii Komion'y to gatunek dużych stadnych drapieżników preferujących nocny tryb życia. Jest to również gatunek będący obecnie na skraju wymarcia. To jedyne co wiem na temat tego czym jestem. Uważacie że to dziwne, prawda? Przedstawiciel rasy praktycznie nic o niej nie wie. Cóż.... Nie było to aż tak dziwne. W końcu ja nie mam swojego stada, więc nie miałem nawet od kogo się tego dowiedzieć. "Wygnaniec", "nieudacznik" pewnie myślicie. Niestety, ale to również trochę mija się z prawdą. Prawda jest taka że ja nigdy nie miałem stada ani nawet nigdy nie spotkałem innego przedstawiciela mojego gatunku. Wszystko co wiem zawdzięczam mojemu ojczymowi o którym wspominałem już wcześniej. Był on starym smokiem o czarnych łuskach i blado czerwonych oczach, które dawniej najprawdopodobniej miały kolor świeżej krwi. Odkąd tylko pamiętam opowiadał mi o moim gatunku oraz o tym jak mnie znalazł w lesie. Podobno ocalił mnie przed głodną Mantikorą i wychował jak własnego syna. Nie wiedział jednak jak się tam znalazłem ani gdzie są moi rodzice. Nie wiedział też gdzie mój gatunek przebywał. 
Po jego śmierci wyruszyłem w podróż by zlokalizować miejsce pobytu jakiegokolwiek stada złożonego z mojego gatunku. W tamtym czasie byłem pewien że z odrobiną wysiłku i cierpliwości na pewno dam radę tego dokonać. Niestety przeliczyłem się. Po paroletniej wędrówce nie znalazłem nawet najmniejszego śladu prowadzącego mnie do miejsca które mogłem nazwać domem. Podjąłem nawet decyzję by dołączyć do jakiegokolwiek stada. Jednak to również zdawało się być niemożliwe. Wszystkie żywe istoty traktowały mnie tak samo. Te słabsze uciekały w panice zanim zdążyłem wypowiedzieć choćby jedno słowo, a te silniejsze atakowały mnie zanim zdążyłem wykonać najmniejszy ruch. Bez przerwy nazywano mnie "potworem". Nie rozumiałem tego i z czasem miałem tego serdecznie dość. Oceniano mnie po moim nietypowym wyglądzie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego że spory stwór z dwoma parami oczu, wielkimi kłami i szponami budzi strach, ale i tak bardzo mnie to bolało. By oszczędzić sobie cierpień zdecydowałem się pozostać przy byciu samotnikiem.
I tak oto docieramy do chwili obecnej. Do czasu w którym zacząłem unikać wszystkiego co żyje, a jak już coś spotykałem to prezentowałem postawę godną "zimnego drania". Było to niczym maska którą nakładałem by jak najszybciej zbyć niechciane towarzystwo. Było bowiem wielu natrętów którzy tylko kręcili się koło ogona.
Nie widziałem gdzie byłem. Po prostu parłem naprzód w poszukiwaniu jedzenia. Byłem głodny i to bardzo. Od dwóch dni nic nie jadłem. Zaczęło również padać. Moje futro oraz szata całkowicie przemokły przez co stały się ciężkie. Wiał bardzo silny wiatr. Te nieprzyjemności nie przeszkadzały mi jednak. Cały czas posuwałem się do przodu rozmyślając nad tym co miałem ze sobą zrobić.
-Uważaj! - nagły krzyk wyrwał mnie z zamyślenia.
Gdy w pełni wróciłem do rzeczywistości usłyszałem również dźwięk pękającego drewna. Zorientowałem się że drzewo właśnie się przewracało dokładnie w moim kierunku. Odskoczyłem, ale niestety nie udało mi się zrobić pełnego uniku. Jedna z mniejszych gałęzi przygniotła mój ogon. Wydałem z siebie cichy pisk spowodowany nagłym bólem. Próbowałem natychmiast wydostać ogon spod gałęzi jednak nie dałem rady. Utknąłem. Przekląłem los oraz swoją głupotę po czym zacząłem myśleć jak się wydostać. Wtedy do mnie dotarło że coś biegnie w moim kierunku. Było to prawdopodobnie źródło krzyku który uratował mi życie. Stworzenie z długim ogonem było coraz bliżej.


Eros?