piątek, 29 grudnia 2017

Od Sarazal - "Wygnanie" cz. 1


Rath był naprawdę uroczy. Młody, pewny siebie wilczek z głową pełną marzeń i niespełnionych snów. Jego zapał do świata i niemijająca nigdy pasja w oczach zadziwiały moje młode serce. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy składał modlitwę w świątyni za swoją chorą matkę. Mogłam go obserwować do woli, wychylając się zza ozdobnej kotary. Pomimo bólu jego rysy twarzy były spokojne, ale skupione na modlitwie. Futro miał w kolorze pisku pustyni, szafirowe oczy przypominały te grzechotnika, ale pomimo nie mogłam się im napatrzeć. Los chciał, że akurat w tym momencie on podniósł wzrok znad stołu ofiarnego. Spłoszyłam się jak polny zając, szybko zasuwając zasłonę. Widział mnie? Jak wyglądam? Pewnie jak bóstwo, pomocnice nieźle postarały się, zdobiąc mnie kolejnym kilogramem złota. Zaśmiałam sie pod nosem, dusząc pisk. Ciekawe czy jeszcze kiedyś tu przyjdzie... Przyszedł. Każdego dnia przychodził i za każdym razem zerkał w stronę kotary. Po tygodniu wymieniania spojrzeń zostawił pod posągiem Murtuna zwitek papirusu. Gapiów to nie zdziwiło, wierni prawie codziennie oddawali pisemne prośby bożkowi snów. Jednak ten był do mnie. Gdy go czytałam, serce zabiło mi szybciej. Odpowiedź wręczyłam mu przez kotarę, gdy starsi kapłani nie patrzyli. I tak to się wszystko zaczęło...
Późniejszych listów nie dało się wprost zliczyć. Korespondencje z nim były jedyną radością mojego życia, poprawiały humor, ocierały z policzków łzy. W jednym z nich napisał mi, byśmy się spotkali. Zakradł się do świątyni, za świadka mając jedynie księżyc.
- Rath?- Wyszeptałam w ciemność, słysząc cichy szmer. Ciemność nazwała mnie po imieniu, a po chwili usłyszałam skrobanie pazurów o marmurową posadzkę. Rath wślizgnął się za kotarę. Jego oczy były jeszcze bardziej hipnotyzujące niż podczas dnia, zdawało mi się widzieć w nich księżyc w pełni. Zaniemówiłam, nigdy jeszcze nie stałam z nim twarzą w twarz, tak blisko. Bałam się wypowiedzieć chociażby słowo, początki były najtrudniejsze. Dalsza rozmowa trwała godzinami. A ja głupia myślałam, że listy to był szczyt radości! Rath tyle mi powiedział, tyle obiecał, przyrzekł na własne życie że już nigdy nie odejdzie. Był tylko jeden mały problem- od kiedy zostałam Kapłanką, obiecałam wierność Murtunowi, i tylko jemu. Jakiekolwiek wspólne życie ze śmiertelnikiem po prostu nie wchodziło w grę. Czy ja tego chciałam? Oczywiście, że nie. Rath miał o tym to samo zdanie. Przykro mi Murtuś, czeka cię mała zdrada.


***


Był wieczór, przygotowania do święta Księżyca prawie dobiegały końca. Tej nocy miałam stać się pełnoprawną kukiełką Murtuna, to był wielki dzień. Wielki, jak i ostatni wśród pustynnych wilków. Rath miał na mnie czekać za murami, gdy tylko ten cyrk się skończy. Każdy młody kapłan zakładał na tą uroczystość rytualną szatę, utkaną z pajęczej nici i porannej mgły. Dotychczas do wszystkich świąt była przygotowywana przez swoje pomocnice, jednak- według starszyzny- ich świeckie, grzeszne łapy nie były godne dotykania tak świętej tkaniny. Przygotowaniem mnie do ceremonii miał się zająć starszy kapłan- Kafar. Lata świetności miał już dano za sobą, jego ciało zaczęło chorować i szwankować, jednak codzienne namaszczanie wonnymi olejkami jakoś trzymały go w kupie. Wszedł do moich komnat późnym wieczorem, nawet nie pomyślał o pukaniu.
- Sarazal, już czas.- Jego szorstki głos niósł się echem po pomieszczeniu. Chociaż wydrążone w piaskowcu nory nie były jakoś bardzo eleganckie, tak wyłożenie ścian białym marmurem rozwiązywało problem. Marmurowa była także obszerna wanna-basen, którą do pełna napełniona gorącym mlekiem (Oczyszczająca kąpiel to kolejna część rytuału, normalnie nie mogłabym sobie pozwolić na takie luksusy). Otworzyłam oczy, chyba przysnęłam podczas zabiegu. Nic dziwnego. Para, jaka unosiła się w całej komnacie miała kojące właściwości. Nie zdziwiłabym się, gdyby kapłan dodał do nich trochę opium.
- Wychodź, czas nas goni.- Burknął i położył na sofie cenną szatę. Spełniłam rozkaz. W spojrzeniu, jakim obdarzył moje mokre ciało, było coś obrzydliwie sprośnego. Ten staruch też przyrzekł wierność czystości, co on wyrabia? Sar, nie bądź głupia! Pewnie coś sobie ubzdurałaś, opium mogło zamącić ci w zmysłach. Wycierałam się z ciepłego mleka, jednak ta grobowa cisza paraliżowała moje ruchy. Nic nie mówił, tylko się wpatrywał. Mam dość tego starca, z chęcią wepchnęłabym go do basenu. Gdy skończyłam, on złapał za szatę i rozkazał stać nieruchomo. Nałożył mi ją przez szyję, w swoich ruchach był zdecydowanie zbyt zuchwały. Wbiłam wzrok w marmurową posadzkę, mokrą od mleka. Niech już skończy, mam dość jego obecności. Mój cień na podłodze zniknął nagle pod cieniem jego postaci, stał tuż za mną.
- Słuchaj, Sarazal. To ostatnie parę godzin, zanim staniesz się ,,święta".- Szepnął.
- Czy to ma być próba powiedzenia mi ,,zmień fuchę, póki możesz"?- Zażartowałam, lecz nerwowy ton głosu nie stawiał mnie w dobrym świetle. Kafar to wszystko rejestrował, jak jakiś chory radar.
- Nie. Chodzi mi o to że...- Mlasnął.- Murtun rzuciłby na mnie klątwę za zdeprawowanie jego kapłanki. Ale p o d r o s t k i to już inna sprawa. Zaśmiał się gardłowo i przygniótł mnie własnym ciężarem do ściany. Padłam na posadzkę, poślizgnęłam się w kałuży mleka. Był zbyt blisko, zdecydowanie ZA blisko. Czekaj, czy on właśnie...? Wrzasnęłam przerażona, rzucając się na wszystkie strony.
- Zostaw mnie!- Nie miałam pojęcia co robić. On tylko śmiał się z mojej bezradności, nie przestawiając.
- Oj, Sarazal Sarazal. Kiedy zrozumiesz, że ,,rytuał dorosłości" to nie tylko ładne ciuszki i ceremonia? Łzy napłynęły mi do oczu, na ciele poczułam jego brutalny dotyk. W ataku szału obróciłam się na plecy i zamachnęłam się łapą. Nie wiedziałam, że mam tyle siły w tych wiotkich łapkach. Z trzech zadrapań na policzku Kafara popłynęły strużki krwi. Jego pysk wykrzywił się z nieprzyjemnym grymasie, w jego oczach zapłonął ogień zemsty.
- Zdrajca!- Zaczął wrzeszczeć, aż zbudzi resztę świątyni. Oczywiście to ja mam być ta winna. Jak słodko... Wybiegłam przez główne drzwi łazienki. Nie miałam ochoty widzieć tego starego grzyba nigdy więcej.


***


- Rath...- Zapłakałam nad jego zimnym już ciałem. Z jego boku sterczała półtora-metrowa strzała, krew spływała do wielkiej rzeki. Na drugim jej brzegu słychać było wycie całej watahy, pochodnie zapalone w takiej ilości dawały wrażenie pożaru. Czerwona łuna odbijała się na ścianach piramid, pojedyncze sylwetki kręciły się w ich cieniu jak małe, czarne mrówki. Zestrzelili Ratha, myśląc, że właśnie trafili zbiegłą, niedoszłą kapłankę. Trudno nas było odróżnić, pod wodą dostrzegli tylko niewyraźne sylwetki. Dlaczego moją ucieczkę musiał wykupić własnym życiem? Minęła Ceremonia. Różniej noc, a z nim poranek. Jeszcze nigdy tak długo nie płakałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz