sobota, 31 marca 2018

Od Umbry (CD Ron) - "Ciekawość pierwszym stopniem do piekła"

Odetchnął głęboko, myśląc "Pora na twój raport, Ron". Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek wysokiego, stabilnego drzewa, względnie głazu, lub czegoś tam jeszcze - Byleby był w stanie wypatrzyć stamtąd swojego Posłańca.


Popełnił błąd, nie wyznaczając czasu, ani miejsca spotkania. Teraz odnalezienie Rudzielca będzie jeszcze trudniejsze, wszak pozwolił sobie tego dnia na krótki spacer po okolicach krainy. Mógł być tak naiwny i uciec, ale szczerze w to wątpił - Potrafił dostrzec błysk przerażenia, w jego ślepiach, potrafił zauważyć, iż mięśnie lisa napięły się, gotowe do ucieczki, ale jego prymitywny umysł był tak sparaliżowany strachem, o swoje własne, jeszcze prymitywniejsze życie. "Śmiertelnicy, to takie ameby..." - Skwitował bezgłośnie, przed teleportacją na upatrzony, wysoki okaz jakiegoś drzewa. Gdy to nie poskutkowało, spróbował dociec drogą najzwyklejszej dedukcji, gdzie może znajdować się lis. "Skoro nie mógł być aż tak głupi, by uciec..." - Myślał gorączkowo, materializując się co chwila na innym drzewie. - "... to albo wciąż śledzi tę dziwaczkę, albo wymyślił sobie jakiś punkt, w którym domniemał, iż on sam może się znajdować." - Skrzywił się, gdy noga wyślizgnęła mu się spod gałęzi i tylko cudem wdrapał się na nią z powrotem - "Miejsce, gdzie odpoczywał, gdy po raz pierwszy go zobaczył? Nie, nawet on nie był w stanie określić, gdzie to się konkretnie znajduje, a co dopiero ten lis. Więc może jezioro? W jego okolicach doszło do tej całej umowy, Rudzielec musiał je zapamiętać, nie wyglądał na aż tak pozbawionego rozsądku.".


Obierając sobie jezioro za cel, pomyślał o jego spokojnym nurcie, o szeleszczących ospale krzakach i drzewach, o pojedynczych kamieniach, rozłożonych nierównomiernie na podmokłym gruncie. Teleportacja, gdy nie miało się żadnego konkretnego, ściśle określonego punktu odniesienia, jak wielki głaz, lub obalone drzewo, należała do najtrudniejszych. Nigdy nie wiesz, gdzie konkretnie się znajdziesz, bo niby w jaki sposób? Na szczęście on materializował się gdzieś w ten iście niepewny sposób już tyle razy, że chyba potrafił - Nie kłamiąc - nazwać się amatorem w tej dziedzinie.


Tak też, wracając - Pomyślał o jeziorze. Biel spowiła mu wizję, żelazna pętla przydusiła, na sekundę uniemożliwiając mu zaczerpniecie powietrza - Domyślał się, że między próbą materializacji, a znalezieniem się w konkretnym miejscu, lądował w bliżej nieokreślonej, pozbawionej powietrza, próżni, a pętla, była tylko swoistym efektem ubocznym tego przywileju - ale nie zdołał nawet próbować zaczerpnąć tlenu, a stał przy jeziorze. Może nie w tym miejscu, w którym konkretnie pragnął (O ile można powiedzieć, że pragnął znaleźć się w jakimś konkretnym miejscu), bowiem "zniosło go" trochę na ubocze, przez co zanim dotrze do wody, musi wykonać parę kroków (Co - W jego przypadku - było prawdziwym utrapieniem), ale przynajmniej trafił tam, gdzie wstępnie chciał  Jestem mistrzem złożonych zdań, wiem xd .


Dostrzegł oddaloną sylwetkę lisa, który stał, jakby sparaliżowany, pośrodku wydeptanego kręgu trawy. Zamruczał cicho pod nosem - Jeden punkt dla umiejętności rozumowania i dedukcji dla Umbry. Lis posłyszał ten pomruk, bo widać było, jak jego uszy nagle stanęły na sztorc, ale nie ruszył się. Stał, jak ten kołek. Bardzo go to denerwowało. Dlaczego śmiertelnicy, gdy się boją, nie pragną zrobić ze swym losem absolutnie nic, prócz stania w miejscu, zupełnie jakby myśleli, że drapieżnik jest wymarłym Tyranozaurem i zwraca uwagę tylko i wyłącznie na ruch i ciepło, wydzielane przez ciało? Mogliby skoczyć, krzyknąć, próbować uciec, cokolwiek, żeby udowodnić, że wewnątrz nich tkwi jeszcze jakaś cząsteczka, łaknąca fizycznej egzystencji, ale nie. Woleli stać, lub zgrywać upośledzonych intelektualnie, aby udawać, że zupełnie nie wiedzą o co chodzi, że nie potrzebnie się ich niepokoi, że właściwie powinno się od nich odejść, jak najszybciej, a potem, gdy usłyszą o tragicznej śmierci jakiegoś stworzenia, w szczękach bestii, mówić rzeczowym tonem znawców "Mógł uciekać, ja bym tak zrobił, co za idiota".


Ponownie z jego gardła wydostał się głęboki pomruk, ale nie był to pomruk samozadowolenia, jak wcześniej - Był to pomruk irytacji, mieszanej ze złością. Tym razem, przestraszony dźwiękiem Ron, zareagował natychmiastowo - Odwrócił się i wydukał coś podobnego do "U-umbra! Jesteś!".


- Oczywiście, że jestem. Czego się spodziewałeś? - Odparł groźnie. Postawa lisa zadziałała mu na nerwy i zepsuła humor, budowany przez cały dzień.


- No, ja... - Lis zaczął bełkotać coś zupełnie niezrozumiałego pod nosem, delikatnie odchylając się do tyłu, co, oczywiście, nie umknęło jego uwadze.


- Śledziłeś dla mnie Eros? - Warknął, zniecierpliwiony.


- T-tak! - Odparł z dumą lis.


- Więc czego się boisz?


Ronald ponownie zastygł i odwrócił wzrok, lekko zadumany. Och, czyżby sam nie wiedział, co jest powodem jego strachu? Na pewno wiedział, nie był skończonym głupcem, musiał wiedzieć, jak ukierunkować swe emocje, aby robiły to, na co miał ochotę. A może był to kolejny przywilej, który przypadł tylko jemu, jako strażnikowi zegarka? Cóż by to było za wyróżnienie. Od zawsze przepadał za swoim opanowaniem - Nigdy go nie zawiodło. Pozwalało mu nie tracić głowy, myśleć logicznie, być ponad śmiertelniczy strach... Nigdy nie stracił głowy dla kogoś, lub czegoś innego, niż zegarka - Jego małej obsesji. To bardzo pomagało mu być nim. Umbrą, który nigdy nie traci głowy.


- Wybacz... Chyba nie powinienem... - Podsunął Ron, prostując się lekko. - Wszak realizowałem twoje polecenia, Umbro. Robiłem to...


- Wróćmy do tematu - Uciął mu. - Gdzie aktualnie jest Eros?


- W jaskini - Odparł nieco urażony Rudzielec. - To dość daleko na zachód.


Kiwnął krótko głową, notując, że dla własnego bezpieczeństwa odnajdzie sobie siedzibę, oddaloną jak najbardziej na wschód.


- Co robi? Gdzie się zapuszcza? Dokąd? - Pozwolił sobie zadać z góry serię najbardziej dręczących go pytań.


- Właściwie nic ciekawego... - Odrzekł z wyraźną niechęcią lis. -... zapisuje coś w swoim kajecie, o roślinach, które spotka, albo wymienia uprzejme uwagi ze zwierzętami. Rzadko poluje, zabija od razu, nie sprawia bólu. - Skrzywił się lekko, gdy dostrzegł podobieństwo w swojej taktyce łowieckiej i tej dziwaczki. - Dużo pije, robi sobie wycieczki, ogląda słońce... Myślę - Zagaił nieśmiało lis, ośmielony faktem, że dotąd mu nie przerwał. - że raczej nie ma sensu jej śledzić... C-chyba nie jest jakimś szczególnym za-zagro... -Tu urwał, widząc jego minę.


- Nie jest szczególnym zagrożeniem... - Powtórzył, udając zadumanego, starając się jak najlepiej ukryć i nie dopuścić do ujrzenia światła dziennego ataku zimnej furii, która kipiała wewnątrz niego. - A czy może próbowałeś ruszyć kiedyś ten swój tępy, lisi mózg? No dalej! Powinien do tego służyć! Postaraj się, Ronald! - Wycedził, coraz bardziej zbliżając się do Rudzielca.


Ron pokręcił szybko głową, jednocześnie urażony i przerażony własną głupotą. Zaczął się cofać, jęcząc pod nosem ("N-nie! J-ja już p-pójdę z-za nią! J-ja nie b-będę więcej! PRZEPRASZAM!"). Bezczelne, ziemskie ignoranctwo! Nie mają pojęcia, z czym mają do czynienia, ale bezustannie mielą ozorem, przekonani o własnej racji! Och, jak krótko zajęło mu przejrzenie na wylot tej prymitywnej nacji, a oni sami nie są w stanie wytknąć samym sobie własnych błędów i w końcu zamknąć pysk na kłódkę! To chyba nie takie trudne - Nie wiesz, o co chodzi? Nie pytaj! Siedź cicho i nasłuchuj! Sam się domyśl, bo nikt nigdy nie powie ci, co masz robić! Sam masz do tego dojść!


Zawarczał cicho, napierając wciąż na lisa, który przestał się cofać, bowiem zmusiłoby go to do wkroczenia do wody. 


- Nie umiesz? To słuchaj: Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potężny jest przedmiot, który dzierżę w pysku. Jest on wam obcy, nieznany, niebezpieczny i podejrzany. Wiesz, co się dzieje z podejrzanymi? Skazuje się ich, próbuje się dowieść ich zbrodnię w obawie, przed nieodkrytym. Wyobraź sobie, więc, że wszyscy nagle dowiadują się, że Pan Umbra zstąpił z nieba, mając w swym posiadaniu coś, co może przesądzić o losie Świata. Stworzenia są ciekawe, ciekawość rodzi zazdrość, zazdrość rodzi złość, złość rodzi spory, spory rodzą śmierć, śmierć rodzi pustkę, pustka się zapętla, nie ułaskawiając nikogo. Przedmiot, który ma was ratować, staje się waszym zabójcą. Co czujesz? Nic nie czujesz, bo jesteś martwy, ale gdybyś mógł, to czuł byś się o-szu-ka-ny! Ale nagle, jeszcze przed tym wszystkim, zakładając, że jakiś idiota nie rozpowie, o istnieniu niejakiego Umbry, Umbra siedzi w ukryciu, odpoczywa, po próbie uratowania waszej nędznej nacji. Spotyka go narwana przewodniczka stada, bezustannie szczebiocząca. Umbra dla spokoju mówi jej, kim jest i co ma w swym posiadaniu, oczywiście bez szczegółów, a ona jest ciekawa. Pamiętasz, co początkuje ciekawość? Jest pierwszym stopniem do piekła! Nieuważna naiwniaczka wypapla coś zaufanej sąsiadce, ona drugiej, druga trzeciej, trzecia czwartej, czwarta piątej, szósta siódmej, siódma ósmej, ósma dziewiątej, dziewiąta dziesiątej i tak dalej! To prowadzi do wcześniej wspomnianej zagłady, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo i tak nie jestem za to odpowiedzialny. Ale ty i tak, gdy jesteś martwy, ale jakimś cudem możesz coś czuć, czujesz się oszukany. Przez kogo? Przeze mnie. - Spojrzał ze wściekłością na lisa. - A TERAZ IDŹ ŚLEDZIĆ DLA MNIE EROS! ZA TYDZIEŃ WIDZĘ CIĘ TU O WSCHODZIE SŁOŃCA!


Ronald odbiegł, po raz kolejny robiąc to cudem, bowiem musiał być już zmęczony. Ale teraz nie było mu go żal, jak wcześniej. Teraz chciał rozszarpać cały Świat na strzępy.






<1479 słów + Odpis tego samego dnia= 30 Divitae>
Ron? :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz