wtorek, 20 lutego 2018

Od Umbry - "Oczekując na bezbolesną śmierć"

Okręcił się w miejscu, marząc, by gdzieś obok znajdowało się źródełko z czystą, orzeźwiającą wodą. Niestety, życie nie mogło oferować mu takich wygód, bo byłoby wtem zbyt piękne, aby być prawdziwe. Westchnął, odnajdując wzrokiem oddalone jezioro.


Wątpił, by jego delikatny żołądek z ochotą przyjął zanieczyszczoną wodę, i nie robił mu potem sensacji - Z pewnością będzie wymiotował, wyzbywając się w ten brutalny sposób zachomikowanych zapasów życiodajnej wody, ale cóż się dziwić; Narząd ten nie pracował od prawie dziesięciu lat.


 Zaplanował, więc, że najpierw zaczerpnie brudnej wody, a potem odnajdzie czyste, górskie źródło i tam już na dobre uzupełni swój zapas płynów. Jak postanowił, tak zrobił - Żelazna pętla zacisnęła się na jego szyi, ale już chwilę potem pojawił się przy brudnym jeziorze. Z jego bogactw korzystało już kilkanaście zwierząt - Niektórymi były zwyczajne sarny, a niektóre wyglądały na nieco bardziej uzdolnione, pod kątem magicznym. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę zbiornika wodnego.


Łania poderwała łeb, słysząc go, zastrzygła uszami, wytrzeszczyła oczy, cofnęła się, prawie potykając o pobliski kamień, po czym dając potężny sus do przodu, płochliwie zniknęła między gąszczem krzewów i drzew. Już chwilę później dało się usłyszeć dziki pisk, a jakaś ruda kita śmignęła mu przed nosem, oddalając się w błyskawicznym tempie. Podążając wiernie za nią, cała gromadka, która przed chwilą jeszcze spokojnie piła, teraz w szaleńczym biegu uciekała przed jego postacią. Nie dziwił się. W zasadzie było to mu na rękę - Mniej świadków, więcej prywatności.


 Ale teraz, gdy już schylał się, by zaczerpnąć wody, pojawił się pewien problem - Zegarek. Nie mógł wypuścić go, przecież, do wody. To święty obiekt, a ze świętymi obiektami obchodzić się trzeba delikatnie. Zakołysał nim, a on tyknął, jakby niecierpliwie. W końcu zdecydował, że nie może zrobić nic innego, niźli ułożyć zegarek na łapie i szybko ugasić pragnienie. Delikatnie rozdziawił pysk, odkładając przedmiot. Opadł on bezwładnie na jego kończynę i zatykał. Trwał tak z otwartym pyskiem, delektując się tym uczuciem, że nie trzyma nic między zębami.


Potrząsnął łbem, zaczął zaciskać i rozluźniać szczękę, aż w końcu zanurzył pysk w chłodnej wodzie. To również było cudowne doświadczenie. Płyn wdzierał się bezwstydnie w każdą szczelinę jego paszczy, chłodząc ją. Westchnął z rozkoszy i zaczerpnął łyk wody - Brzuch zaburczał ostrzegawczo, ale on go nie usłuchał, tylko pił zachłannie. Zdawało się, że zaraz pęknie, ale on był zbyt samolubny, by przejmować się nawet swoim organizmem - Liczyła się tylko błogość, towarzysząca temu, że płyn spływał mu do żołądka, że całe jego ciało stawało się na powrót giętkie i elastyczne, bowiem właśnie zwalczał objawy odwodnienia.


 Był tak zajęty delektowaniem się tą cudowną cieczą, że nie zauważył, iż zegarek ześlizguje mu się z łapy i powoli zsuwa do jeziora. W ostatniej chwili opamiętał się i złapał w zęby "święty obiekt".


"Nigdy więcej" - Pomyślał. - "Nie mogę go utracić." - Zakołysał przedmiotem w pysku, pieszczotliwie na niego zezując.


- Ej, ty! - Usłyszał za plecami i łaskawie się odwrócił.


Ujrzał samicę Wolferoon'a. Wysoką, z grubą warstwą futra, porastającego kark. Jej długie uszy miały na sobie drobne blizny i zadrapania. Wyglądała na dość młodą, choć doświadczoną. Gdyby mógł, zmarszczyłby brwi - Czyż ten gatunek nie zamieszkuje wysokich gór?


- Kim jesteś? - Warknęła, stając w bojowej pozycji.


Napadł go atak niekontrolowanego śmiechu.  "Co ona może mi zrobić?" - Dopytał samego siebie, słysząc swój własny, tajemniczy chichot. - "Mi, synowi Śmierci i Czasu, mi, który stara się uratować jej Świat, pełen śmiertelnych, chorobliwie delikatnych istot?"


Wyprostował się, ukazując swą sylwetkę w pełnej okazałości - Może nie zrobiło to na niej większego wrażenia, bowiem była co najmniej dwa razy lepiej zbudowana od niego, ale przynajmniej nabrała do niego szacunku... Może tak: Przynajmniej POWINNA nabrać do niego szacunku.


Przerwał śmiech, pozwalając swojej tajemniczej aurze rozwiać się po polanie, na której się znajdowali.


- Nie boję się ciebie - Syknęła, ale przecież doskonale widział, jak napręża tylnie łapy, odchylając się delikatnie, stając się gotową do ucieczki.


Zniżył łeb, wyjątkowo unosząc ogon - Nie robił tego często. Samica dała ostrożny, wyważony krok do tyłu i zapewne liczyła, że on tego nie zauważy. Och, cóż za śmieszność tej sytuacji - ON CZEGOŚ NIE ZAUWAŻY. Czy tylko on zdaje sobie sprawę z tego, że jest to kuriozalnie zabawne?


Nie miał zamiaru z nią walczyć - Każdy wie, że nie miałby najmniejszych szans. Ale jak tu odmówić temu zawziętemu wyrazowi pyska samicy, gdy tak korciło go, by dać jej popalić w swój ulubiony sposób?


Zarzucił łbem na bok, ukazując swoją szczękę i kły, wysunął swoje krótkie, ostre pazury i naprężył (nieco podbudowane zaspokojeniem pragnienia) mięśnie. Samica nie pozostała mu dłużna i również błysnęła zębami. Sprowokował ją, delikatnie pochylając się do przodu - żeby wyskoczyć i ją zaatakować... Oczywiście, tylko z pozoru.


Wolferoon zawarczał wściekle i ruszył na niego, gotowy do wbicia pazurów w jego ciało. Ale on się już przygotował - W ułamku sekundy dostrzegł oddalony o kilometry stąd czubek góry, skupił się na nim całą swoją siłą woli, pozwolił pętli owinąć się wokół swojej szyi. Dostrzegł rozwścieczone białka oczu samicy, ale w tym samym momencie zmaterializował się na szczycie góry.


Niewyobrażalny chłód owiał jego ciało, zakręciło mu się w głowie, z powodu gwałtownego spadku ciśnienia. Już teraz wyczuł pierwsze objawy choroby dekompresyjnej: Jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Miał około pięciu minut, by zejść niżej, bo inaczej umrze.


Po serii wyczerpującej teleportacji w niższe partie góry, znalazł, w końcu nisko położoną pieczarę. Wlazł do niej, czując, że jego ciało jest całe zesztywniałe i wciąż drży. Zawinął się w koncie, czując niewyobrażalny ból brzucha - A oto i skutki jego zachłanności. Jego ciałem targnął bliżej nieokreślony spazm dreszczu, żołądek skurczył się i rozkurczył, wyzbywając się zbędnej zawartości. Zwymiotował.


Dopiero teraz do niego dotarło, że jeśli ktoś nie dostarczy mu wody, lub jedzenia umrze tu, zbyt wycieńczony, by znaleźć się w swej Świątyni Czasu i pośpiesznie oddać się medytacji, aby to jego ciało miało czas na regenerację.


Pozostało mu tylko czekać na rychłą, prawie bezbolesną śmierć z łap górskich bestii, tę boleśniejszą z głodu, odwodnienia, czy wycieńczenia, albo na wybawienie. Choć w to ostatnie raczej wątpił...










Czy ktoś odważy się wybawić Umbrę? Jeśli tak, to czekam w "wyślij opowiadanie", czy też w wypadku administratorów - Nowy post.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz